niedziela, 25 maja 2014

Kilka słów o...

Lech po raz kolejny oddaje tytuł w ręce Legii bez walki, owszem można mówić o serii 5 zwycięstw i ciągłym naciskaniu Warszawiaków, ale jak to w przypadku Lecha, do czasu. Byłem święcie przekonany, że Poznaniacy nie wywiozą kompletu punktów z Gdańska ani nie wywalczą ich u siebie z Pogonią. Czemu ? Wszystkiemu winna jest osoba trenera. Mariusz Rumak, czyli człowiek który w każdym wywiadzie pozuje na osobę bardzo pewną siebie i mocno stąpającą po ziemi przegrywa WSZYSTKIE mecze gdy gra toczy się o coś i przez to presja wyniku jest duża. Oczywiście ktoś zaraz powie, że jednak wygrał w ESA 18 spotkań i zdobędzie najprawdopodobniej wicemistrzostwo. Racja, tylko warto zauważyć, że Lech wygrywa mecze kiedy nie ma presji, a gdy się ona pojawia hmm…? Eliminacje Ligi Europy = blamaż, Puchar Polski = blamaż, mecze w lidze gdy Lech grał na musiku = blamaż. Mariusz Rumak, jest człowiekiem którego fajnie się słucha, wygląda naprawdę na sympatycznego gościa z jasno określonym celem do którego realizacji zdaje się mieć wszystkie narzędzia, problemem tego trenera jest jednak brak mentalności zwycięzcy. Człowiek który nigdy w swojej dotychczasowej karierze na ławce trenerskiej nie potrafił ożywić drużyny i natchnąć w nią ducha walki przed istotnymi meczami, nie zasługuje na posadę w zespole z takimi ambicjami i odkąd będzie w klubie, będzie ten klub blokował w osiąganiu sukcesów. Tak więc do dzieła Panie Rutkowski, czas pożegnać Rumaka bo z nim nie pokonacie wyższej przeszkody.

 ******************************************************************************

Za nami finał Ligi Mistrzów. Znakomity mecz i fantastyczne zwycięstwo Realu. Ja jednak nie zamierzam poruszać tematu meczu samego w sobie tylko postawy ludzi odnośnie Atletico i Simeone. Od rana obserwowałem na Twiterze i w innych środkach przekazu absolutne rozpływanie się nad trenerem Rojiblancos jak i jego drużynom. Ile to było tekstów o tym, jakim to jest wybitnym szkoleniowcem potrafiącym zbudować coś z niczego. O tym jakim jest fantastycznym strategiem i taktykiem potrafiącym ustawić zespół kompleksowo przez co potrafią grać z każdym. Ogólnie przekaz był taki: Atletico nie jest faworytem, ale trzeba im kibicować. Simeone jest wybitnym trenerem trzeba przed nim klękać. Czytając to wszystko od razu zapaliła mi się czerwona lampka bo zaobserwowałem coś w rodzaju owczego pędu. Jeden napisał o wielkości bandy Cholo a drugi i trzeci zgrabnie podchwycili, a za nimi poszli już wszyscy. Nieliczni którym jeszcze mocne majowe słonko nie wypaliło szarych komórek podchodzili do meczu oraz samego Simeone z większą rozwagą. Oczywiście szanuje Argentyńczyka za to co robi i jakim jest szkoleniowcem, ale bez przesady. Jedno co mu się udało w 100% to wpojenie swoim graczom jednej ważnej rzeczy a mianowicie tego, że piłka nożna to ich pasja. I właśnie na tej pasji Atletico zagrało taki sezon jaki zagrało, ogrom żółtych kartek, chamstwo i ciągłe prowokacje rywali to znaki rozpoznawcze ekipy z Vicente Calderón. Nie ma w ich grze jakiejś wielkiej finezji, ot zwykła gra ludzi wychodzących na mecze i oddającym tam nie 100% a 200% siebie. Więc na drugi raz radzę wszystkim rozgrzanym najpierw zimny napój a dopiero potem komputer z dostępem do sieci.

 ******************************************************************************

Jedną z najbardziej irytujących rzeczy ostatnimi czasy jest płacz ludzi zajmujących się Ekstraklasą o to, że reforma miała dać emocje do ostatniej kolejki lecz świnie z Warszawy, Lubina i Łodzi szybko załatwili sprawę. Prym w tym narzekaniu wiodą ludzie z NC+ którym chyba nie w smak szybsze rozstrzygnięcia tylko i wyłącznie z uwagi na multiligę. Pragnę przypomnieć, że gdyby nie podział punktów Legia mistrzem zostałaby już 3 kolejki przed końcem a i spadek byłby klarowny również szybciej niż przed ostatnią serią gier. Więc zamiast narzekać skupcie się na rozwijaniu projektu multiligi i jak najlepszym jej przedstawieniu bo emocji faktycznie będzie już niewiele, ale jednak dobrej piłki może być zaskakująco dużo.

poniedziałek, 19 maja 2014

Cichy zabójca

Kładziesz się spać myśląc nad tym co zrobisz następnego dnia, snujesz plany, marzysz, może słuchasz swojej ulubionej piosenki, powoli zasypiasz nieświadomy tego, że muzyka którą słyszysz coraz ciszej jest ostatnim dźwiękiem jaki zarejestrujesz w swoim życiu, rano już się nie obudzisz. Dopadł cię cichy zabójca.
Ten krótki fragment ukazuje jak działa czad. Bezboleśnie i bezszelestnie potrafi zabrać to co najcenniejsze, życie. Ale co się stanie jak cichy zabójca przybierze inną formę i zaatakuje sport a konkretnie piłkę nożną ? I to w dodatku w kraju który kompletnie nie jest przygotowany na jego atak ?
Otóż odpowiedzi na te pytania dostajemy od czerwca roku 2006, gdy to Paweł Janas w meczu z Chorwacją który był ostatnim sprawdzianem przed Mistrzostwami Świata w Niemczech, niejako wypromował w kraju ustawienie 4-5-1. Oczywiście nie można powiedzieć, że popularny Janosik był prekursorem tego stylu u nas, a tym bardziej na świecie. Przypomnę, że właśnie w takim zestawieniu w 2005 roku Liverpool wygrał Ligę Mistrzów a i naszym drużynom klubowym zdarzało się tak grać w lidze czy europejskich pucharach. Niestety od 3 czerwca 2006 roku słowo „zdarzało” zostało zastąpione słowem „zawsze”. Od tamtego czasu drużyny klubowe jak i reprezentacja nie potrafią się rozwieść z tym schematem, ponieważ szare komórki trenerów zostały po cichu zabite pewnej czerwcowej nocy. Od tego czasu opiekunowie naszych drużyn uznają 4-5-1 za taktyczny geniusz, ustawienie którym grają wszyscy, jest bardzo elastyczne dzięki temu można zbudować wyważoną drużynę. W teorii to może i wygląda dobrze, w praktyce przez mierną wiedze naszych speców ugrzęźliśmy w jakiejś czarnej dziurze z której za nic w świecie nie dajemy rady wyjść.
O ile to co dzieje się w naszych klubach mało mnie interesuje, niech grają jak grają, w końcu ciężko coś zmieniać jeśli brak świeżego dopływu mądrych szkoleniowców. To już dobro reprezentacji leży mi na sercu. A tu niestety najbardziej odczuwamy skutki braku wyszkolonych trenerów, bo niestety jakimś dziwnym trafem osoby decyzyjne mają słabość do naszych rodaków na tym stanowisku. A oni zakochani w 4-5-1 nawet nie szukają innych rozwiązań taktycznych tylko wolą wypróbowywać każdego na każdej pozycji. Wygląda to trochę tak, jakby przy podpisaniu kontraktu jednym z punktów było grania zawsze tym ustawieniem. Jedynym który radził dobrze z tą taktyką był nie kto inny jak Leo Beenhakker, czyli przedstawiciel zagranicznej myśli szkoleniowej. Holender potrafił tak ustawić zespół, że mieliśmy piłkarza na 10 i na 9, co w obecnych czasach jest niewykonalne. Teraz ciągle szukamy rozgrywającego, próbujemy ustawiać na tej pozycji człapiącego i pisząc delikatnie, mającego wszystko w dupie Obraniaka, Mierzejewskiego który jedyne co potrafi to zagrać ze stojącej piłki, Majewskiego spalającego się w każdym meczu reprezentacji. Była szansa na młodych Zielińskiego i Wolskiego, ale oni bardzo mało grają we własnych klubach więc wypadli z reprezentacji, a z kolei obiecujący Masłowski jest kontuzjowany. O cofnięciu Lewandowskiego na pozycje 10 też nie ma co słyszeć, mamy takiego napastnika i szkoda byłoby go wyrzucać z pola karnego bo przecież tam strzela bramki, mówią kolejni selekcjonerzy czy eksperci piłkarscy. Problem jest taki, że nasza kadra nie potrafi grać w piłkę, więc Robert nie strzela a szuka gry właśnie w drugiej linii. Czy więc w takim wypadku trener nie powinien myśleć nad zmianą systemu gry ? A no powinien. I tu nasuwa się drugie pytanie. Czy potrafi ? Odpowiedź może być tylko jedna. NIE. Nasi trenerzy traktują przygotowanie taktyczne jak coś kompletnie niepotrzebnego, w końcu po co godzinami ślęczeć nad przygotowaniem zespołu do meczu skoro można grać po naszemu, czyli z pominięciem drugiej linii. Geniusz naszej taktyki, zagęszczamy środek pola a gramy z jego pominięciem. Mistrzem taktycznym wśród selekcjonerów ostatnim czasy był Franciszek Smuda. Pamiętam doskonale kuriozalne sytuacje gdy graliśmy w teorii na 3 napastników lecz Brożek i Sobiech byli skrzydłowymi. Zresztą pomysłem Franza na nieobsadzone pozycje było „rozdawanie” Polskich paszportów zagranicznym zawodnikom. Trener którego spuścizną jest Boenisch, Perquis i Polanski jest modelowym przykładem naszej szkoły trenerskiej. Następnych dwóch to Fornalik i aktualnie Nawałka, o ile były szkoleniowiec Ruchu nie skompromitował się doszczętnie, wymyślił Klicha na 8  i nawet za ostatnie mecze można go chwalić bo wszystko jakby układało się w niewyraźny co prawda, ale jednak jakiś obraz, to nasz obecny selekcjoner już pokazuje objawy zaczadzenia taktycznego. Adam Nawałka przed objęciem posady selekcjonera usilnie starał się wszystkich przekonać, że ma wizje i pomysł na tę drużynę. Jakie to nie padały słowa i zapewnienia, że wie jak wykorzystać Lewandowskiego (0 goli za kadencji Nawałki), że ma pomysł na zawodnika na pozycje nr 10 (potem na kolanach jeździł do Francji za Obraniakiem) czy, że ma koncepcje na lewą obronę (kompromitacja z 30 letnim Kosznikiem i „niewidomym” Marciniakiem a teraz powrót do Wawrzyniaka). Skończyło się jak skończyć musiało, rok pracy poszedł w piach a do eliminacji przystąpimy dzięki tchórzostwu i niekompetencji aktualnego (poprzednich zresztą też) selekcjonera góry przegranej pozycji.
Leo Beenhakker powiedział kiedyś odnośnie Rogera „wyjdźcie ze swoich drewnianych chatek” te słowa jak najbardziej pasują do dzisiejszych przedstawicieli polskiej myśli szkoleniowej. Zamknięci w swoich drewnianych chatkach, czadzą się własnym skażonym spojrzeniem na piłkę. Trzeba tylko liczyć, że nowe władze PZPN zajmą się szkoleniem nie tylko nowych trenerów, ale zadbają również o to, aby wyleczyć tych chorych. Przewietrzenie umysłu tzw. starej gwardii da nam szanse na to, że młodzi aby podjąć naukę nie będą musieli wchodzić do tych zaczadzonych pomieszczeń i truć swego umysłu już na starcie, zabijając tym samym swojego zapału do nowoczesnego prowadzenia drużyny.

czwartek, 15 maja 2014

Bez sternika pikujemy

Adam Nawałka w niedawnym wywiadzie dla Przeglądu Sportowego na pytania: Ile Adama Nawałki jest już w kadrze Adama Nawałki ? Był moment, że widzi pan to, co chce pan zobaczyć ? odpowiedział: Nie, jeszcze nie. Jeszcze nie mieliśmy czasu, żeby ze sobą popracować w optymalnym składzie. Nie ma drużyny, która zbiera się, przechodzi odprawę taktyczną i od razu gra na wysokim poziomie.
 Jak widać od czasów Beenhakkera PZPN obdarował nas trzy razy z rzędu selekcjonerami którzy permanentnie nie mają czasu aby zbudować zespół. Smuda dostał kadrę na blisko 3 lata i nie był to dostatecznie długi okres aby zbudować reprezentacje, choć trzeba Franzowi oddać, że narzekał dopiero w ostatnim półroczu kiedy ciśnienie w związku z Euro podnosiło się w zastraszającym dla niego tempie. Następny był Waldemar Fornalik, który nigdy wprost nie powiedział, że czas nie jest jego sprzymierzeńcem, ale jednak za swoje niepowodzenia w sprytny sposób winił właśnie małą ilością dni na spokojny trening. Teraz los a raczej prezes PZPN pokarał nas chyba największym prawdziwkiem wśród selekcjonerów w ostatnich latach.
Adam Nawałka objął drużynę narodową oficjalnie 1 listopada 2013 roku. Przed pierwszym meczem o punkty z Gibraltarem gdzie kadra powinna być już skonstruowana miał do dyspozycji 7 spotkań towarzyskich z czego tylko 4 było w terminach FIFA. Mamy maj, został jeszcze jeden sparing w oficjalnym terminie na który piłkarzy będzie trzeba ściągać z wakacji, więc jak to zwykle w takich sytuacjach, będzie to marny materiał szkoleniowy. Rok pracy został bezapelacyjnie zmarnowany co potwierdza sam szkoleniowiec mówiąc takie słowa jakie cytuje wyżej. Jeżeli jeszcze tej drużyny nie ma, to mamy jasny sygnał NIE BĘDZIE JEJ NA MECZE ELIMINACYJNE. Dlaczego ? Ponieważ jeżeli 6 spotkań nie starczyło to jak ma starczyć 1 w wakacyjnej oprawie ? W ciągu 6.5 miesiąca do kadry zostało powołanych 62 zawodników w tym aż 9 bramkarzy, liczby te absolutnie nie pokazują starań selekcyjnych lecz kompletny chaos w pracy.
Zresztą z chaosem i brakiem koncepcji nie spotykamy się w przypadku tej ekipy tylko przy powołaniach, w grze również widać typową rękę polskiej szkoły trenerów, potwierdza to dziś Michał Żyro który dla Rzeczpospolitej mówi tak: Kiedy wchodziłem na boisko, trener powiedział mi: graj tak jak lubisz, po swojemu. Próbowałem, ale w reprezentacji tak się nie da. Niemcy, mimo że spotkali się pierwszy raz w takim składzie, lepiej rozumieli się między sobą, ponieważ tam wszystkie reprezentacje grają podobnie. Tego wymaga związek. U nas tak nie jest, więc poznajemy się dopiero na boisku. W Legii, kiedy jestem na skrzydle, mogę w ciemno podawać w określone miejsce, bo wiem, że tam będzie Miro Radović. A w reprezentacji nie ma nikogo takiego, więc muszę liczyć na siebie. Nim się zorientuję, gdzie jest najlepiej ustawiony partner, przeciwnicy zdążą się ustawić i o zaskoczeniu nie ma mowy. Mam wrażenie, że to jest problem wielu zawodników reprezentacji. A schematy są w piłce potrzebne.
Chłopak całkowicie zmiażdżył profesjonalizm trenera jednym wypowiedzianym zdaniem. Słowa Michała jasno pokazują, że Adam Nawałka nie nadaje się na selekcjonera i zatrudnienie jego osoby na to stanowisko to całkowite nieporozumienie. Reprezentacja pod jego wodzą już całkowicie straciła na prestiżu, ilość powołań sugeruje, że nie trzeba się starać, wystarczy być a selekcjoner kiedyś cię dostrzeże. Z powodu braku czasu na treningi styl gry opieramy na zasadach podwórkowych, czyli graj jak lubisz, przez co oglądanie meczów kadry to teraz katorga a nie przyjemność. Jestem pewny, że żaden inny trener nie zmarnowałby w taki sposób praktycznie wszystkich prób na ułożenie zespołu, o zmianie systemu gry już nie mówiąc. Brak stworzenia zwartej i wykrystalizowanej grupy powiedzmy 19 osób odbije się  nam czkawką w eliminacjach, gdzie wyjdą wszystkie braki tej drużyny. Bo czy Lewandowski wie, kto będzie go obsługiwał podaniami zza jego pleców ? Nie. Bo oprócz nieustannego dawania szans Obraniakowi na udowodnienie czegoś, trener nie poszukał alternatywy mimo ilości sprawdzonych graczy, bo przecież lepiej szukać gości nr. 4 na pozycje stopera czy defensywnego pomocnika niż nr.1 na lewą obronę czy pozycję rozgrywającego. Dotychczasowa praca Adama Nawałki pokazuje, że dawania kadry ludziom bez sukcesu to nieporozumienie, zachłyśnięci funkcją jaką piastują zatracają całkowicie zdolność zdrowego rozumowania wpuszczając naszą reprezentacyjną piłkę w coraz większy dół. Choć jestem pewny, że dobry zagraniczny trener potrafiłby ją wyciągnąć na powierzchnie dość szybko, a wszystkim mówiącym, że zagraniczny nie zna realiów przypominam jedną liczbę…62, ktoś kto korzysta w tak krótkim czasie z takiej ilości graczy nie tylko nie zna realiów, ale również nie zna się na własnej robocie. Chciałbym aby jeszcze przed eliminacjami prezes PZPN przejrzał na oczy, bo bez sternika pikujemy i to już od 2009 roku.

poniedziałek, 12 maja 2014

Kolos na betonowych nogach

Dzisiejszej nocy poznaliśmy nowego mistrza świata wagi ciężkiej federacji WBC. Wakat po Witaliju Kliczce wykorzystał Kanadyjczyk Bermane Stiverne który pokonał po bardzo ciekawej walce przez TKO w 6 rundzie Chrisa Arreole.

Nowy mistrz zaprezentował podczas walki zupełni inny boks niż w ich pierwszym starciu. Nieco ponad 12 miesięcy temu Kanadyjczyk pokazał, że potrafi przyzwoicie boksować wygrywając wysoko na punkt. Dzisiaj natomiast od początku nastawił się na nokaut, wypadając przy tym w ogólnym rozrachunku dość słabo.

Nie da się ukryć, że Stiverne jest straszliwie silny fizycznie, posiada atomowy cios i szczękę z granitu. Wszystkie te cechy zaprezentował wczoraj i rozumiem, że mógł oczarować tym wiele osób. Ale czy to starczy aby na dłużej zasiąść na tronie mistrza WBC ?

Myślę, że nie. Siła fizyczna jako główny atut, w ostatnich latach nie dała nikomu zasiąść na mistrzowskim tronie na dłużej. Oczywiście, nie przeczę, że to ogromna zaleta i stwierdzenie puncher ma zawsze szanse jest fałszywe. Jednak w przypadku Kanadyjczyka jest ona jego jedynym atutem. Technika którą pokazał w pierwszej walce nie była na poziomie mistrzowskim a do tego przebieg tamtego starcia ustawiła kontuzja Arreoli który nie mógł pokazać pełni umiejętności. Dziś natomiast, gdy Chris postawił na boksowanie B.Ware był momentalnie bezradny i daje sobie rękę obciąć, że gdyby na jego drodze stanął ktoś z mocnym uderzeniem to wygrałby z nim przed czasem. Jednak to co mnie najbardziej zaniepokoiło w postawie nowego mistrza to jego pokraczna praca nóg. Bermane poruszał się, jakby miał poważne zwapnienie kolan. Wolny, brak dynamiki, jednostajne żółwie tempo, i nie był to jednostkowy przypadek bo taką „pracę” nóg mogliśmy oglądać w jego poprzednich walkach gdzie np. przegrywał na pkt z Rayem Austinem do momentu kiedy go nie znokautował. Wielu fanów od wczoraj mówi, że ukazała się nieco gorsza wersja Riddicka Bowe która posiada jednak mocniejszą szczękę, warto aby każdy z nich schłodził swoją nagrzaną do czerwoności głowę wiadrem lodu, bo jeśli Stiverne utrzyma ten pas choćby jedną obronę to będzie ogromna niespodzianka. Przypomnę, że obowiązkowym pretendentem WBC jest Amerykański bombardier Deontay Wilder i o ile można mówić, że nie jest on sprawdzony to według mnie w walce z nowym mistrzem byłby faworytem ze względu na swoje gabaryty a przede wszystkim ograniczenia bokserskie Kanadyjczyka. Skompletować wszystkie pasy chcę również Wladimir Kliczko który w pojedynku unifikacyjnym byłby pewniakiem do zwycięstwa a jego porażka byłaby tak prawdopodobna jak w jego starciach z Mormeckiem czy Wachem.

Podsumowując. Berman Stiverne zdobył mistrzostwo świata jak najbardziej zasłużenie, pokonując Chrisa Arreole i demonstrując przy tym ogromną siłę która przestraszy jeszcze niejednego rywala i zrobi wrażeni na wielu kibicach. Nie można jednak ukrywać, że jest idealnym stylowo zawodnikiem dla dobrych i silnych techników, którzy z racji jego pracy nóg  nie powinni mieć problemów z utrzymaniem go na dystans przez pełne 12 rund. Sądzę, że B.Ware straci swój pas w pierwszej walce niezależnie czy jego rywalem będzie Wilder czy Kliczko, a wszystkim tym którzy widzą w nim nowego króla wagi ciężkiej polecam powiedzenie „Nie siła lecz technika zrobią z ciebie zawodnika”

piątek, 9 maja 2014

Reforma ligi, czyli sami robimy sobie gnój

Przed wejściem w życie reformy ligi, wszystkie osoby które były za nią odpowiedzialne jak i tacy którzy byli ogólnie za, jako głównego argumentu na jej korzyść używali zwiększenie atrakcyjności ligi w jej końcowym fragmencie. Konkretnie chodziło im o 7 ostatnich kolejek sezonu, kiedy już znany będzie podział na grupę mistrzowską i spadkową, mecze dzięki podziałowi punktów będą faktycznie o dużą stawkę a co za tym idzie emocje będą większe.

Za nami dopiero 2 z 7 dodatkowych meczów, ale już teraz można bezapelacyjnie stwierdzić, że piłkarze jak i działacze swoim postępowaniem całkowicie kładą idee zmian na łopatki. 16 spotkań których równie dobrze mogło by nie być. Ilość meczów gdzie jakaś drużyna ma wynik konkretnie w dupie jest zatrważający. Te dodatkowe 7 kolejek to walka pomiędzy Lechem a Legią o mistrzostwo, która z racji pokaźnej przewagi Warszawiaków, tak naprawdę może być ekscytująca dopiero w 7 serii spotkań, oraz pojedynek Widzewa, Zagłębia, Podbeskidzia i Piasta o utrzymanie, z którego ekipa z Bielska de facto już wypadła. Patrząc na frekwencję na stadionach, chyba nikogo nie interesuje pojedynek ślepego z kulawym o miejsce 3, które z racji, że daje puchary a więc długą i męczącą podróż po zapewne ostre smaganie batogami przez jakiś pasterzy z Kaukaskich gór, jest przez kluby omijane szerokim łukiem. W grupie spadkowej również poza wspomnianą wcześniej czwórką a właściwie już trójką, reszta klubów z gracją garbatej baletnicy tanecznym krokiem walczy o 9 miejsce. Piłkarze którzy w zdecydowanej większości zdają sobie sprawę z tego, że powinni być już na wakacjach grają tak jakby już łowili ryby na Malediwach. Oczywiście za ten stan rzeczy nie odpowiadają głównie zawodnicy, którzy mogą odczuwać zmęczenie. Jestem przekonany, że duża ilość ludzi od przygotowania fizycznego po raz pierwszy musiała zmierzyć się z problemem, naładowania baterii swoich podopiecznych na większą ilość spotkań. Winę ponoszą również kluby, które nie dostosowały swoich kadr do nowych realiów. Mamy więc zdecydowany wysyp młodzieży z którego wielu komentatorów jest nader szczęśliwa, szkoda, że nie zauważają oni tego, że ta młodzież przy normalnych przygotowaniach klubu do dłuższego sezonu nie powąchaliby Ekstraklasowej murawy nawet na minutę. Są po prostu za słabi aby grać na tym poziomie. Niestety podejście w stylu, wejść do 8 i zapewnić sobie spokój a potem jakoś to będzie, jest za bardzo widoczne. Całą idee reformy popieram, jednak mentalność naszych prezesów, dyrektorów sportowych i ludzi zarządzających polskimi klubami (z małymi wyjątkami) kładzie ją spać już w momencie kiedy pierwsze promyki słońca wychodzą zza horyzontu. Ludzie którzy są gotowi gnoić gracza za to, że nie chce podpisać nowej umowy i zsyłają go do rezerw nie są wstanie nowocześnie zarządzać drużyną i przygotować ją wraz z trenerem do nowych realiów.

Z tych wszystkich powodów, całościowy odbiór reformy po pierwszym sezonie może być mylny. Działacze i piłkarze krytykujący ten system powinni w pierwszej kolejności spojrzeć na to, co oni uczynili, aby był on jak najlepszy. Czy zawodnicy  w sezonie zasadniczym grali o 3 pkt czy w głowie mieli już to, że i tak im te punktu podzielą ? Czy działacze zapewnili trenerom pieniądze na wzmocnienia, aby stworzyć im drużynę która w różnych częściach sezonu będzie mocna i solidna ? Czy kibice, którzy tak mocno identyfikują się z własną drużyną zza monitora, wspierali ją na stadionie w każdym meczu ?

Wprowadzanie reformy i jej sukces nie leży po stronie Ekstraklasy S.A a po stronie ludzi których ta zmiana dotyka. To oni muszą odnaleźć się jak najlepiej w nowej rzeczywistości i pokazać własne ambicję. Ale czy chcą ? Czy czasami prowadzenie klubu i gra w nim przed reformą nie było łatwiejsze ? Patrząc na tych których reforma dotyka, sądzę, że ich życzenie gdy widzą spadającą gwiazdę brzmi: Stare, wróć !!

środa, 7 maja 2014

Kilka słów o czytaniu

Sympatycy boksu w ostatnim czasie do swojego słownika pojęć związanych z tym sportem, na pierwsze miejsce wywindowali słowa, wał, przekręt, oszustwo. Większość werdyktów jest właśnie w taki sposób określana na forach. Oczywiście zdarzają się jawne oszustwa, ale jednak bardzo często zarzuty o drukowanie wyniku są całkowicie bezpodstawne a wywodzą się z nieumiejętnego „czytania walk” albo z opaski na oczach, gdy walczy zawodnik którego nie lubimy lub uwielbiamy.  W tym tekście postaram się przybliżyć sposób punktowania pojedynków i spojrzenia na nie, będę używał wielu przerysowanych przykładów, ale właśnie na takich najłatwiej zobaczyć subtelną różnice w sposobie oceniania różnych aspektów walki i tego co dzieje się w ringu.
Pierwszą i najważniejszą rzeczą jaką trzeba sobie uzmysłowić jest to, że w boksie aby wygrać na punkty trzeba zwyciężyć w większej ilości rund niż rywal. Statystyki ciosów z całej walki nie oddają rzetelnie jej przebiegu a bardzo często zamazują kompletnie obraz osobą które mają w zwyczaju komentować pojedynek którego nie widzieli.
Przykładowa statystyka ciosów w 12 rundowej walce
 
Zadane
Celne
Skuteczność
X
719
339
47 %
Y
849
436
51 %

Jak widzimy zawodnik Y wyprowadził więcej ciosów oraz częściej trafiał celnie, statystyki z całej walki pokazują, że pojedynek był bardzo wyrównany, ale jednak zwycięzcą powinien zostać Y.
A co jeżeli przyjrzymy się walce w liczbach runda po rundzie ?

Runda
X (Zadane)
Celne
Y (Zadane)
Celne
1
43
10
125
67
2
35
13
132
77
3
54
18
98
55
4
67
32
95
65
5
45
17
56
32
6
57
25
50
15
7
56
28
47
17
8
78
43
58
18
9
84
34
55
23
10
53
24
46
23
11
69
41
42
21
12
78
54
45
23
 
719
339
849
436

Jak widzimy Y zdominował pierwsze 5 rund wyprowadzając zdecydowanie więcej uderzeń lecz od 5 starcia walka wyrównywała się i z rundy na rundę coraz większą przewagę zyskiwał X. Kto więc wygrał ? Patrząc po suchych liczbach X zwyciężył w większej ilości rund a co za tym idzie pokonał Y, ale boks zawodowy to nie amatorka i tu w punktacji liczą się też inne czynniki o których za chwile.

Warto pamiętać, że walk nie sędziują trzy roboty a ludzie którzy mają własne preferencje i każdy może cenić inne rzeczy w rzemiośle bokserskim. Tak więc jeden woli zawodników agresywnych, którzy akcentują swoją przewagę dużą ilością ciosów (nie koniecznie celnych) i ciągle prą do przodu. Inny będzie doceniał bokserów walczących defensywnie, potrafiących przyjąć grę rywala i dzięki swoim umiejętnością obrony ograniczyć ich ofensywne zapędy i kontrować, a jeszcze inny będzie cenił odmienny typ zawodnika. Każdy sędzia punktuje z reguły te elementy które dla niego oznaczają zwycięstwo w rundzie. Wynik walki zakończonej na punkty to czyste subiektywne zdanie 3 panów z ołówkami, można powiedzieć, że są oni recenzentami każdej kolejnej rundy w której decydują kto według ich własnych upodobań dał lepszy spektakl. A jak widomo recenzja zawsze jest subiektywna.
Przykładem może być taka sytuacja.
1 runda. X walczy agresywnie, spychając Y do lin i tam zasypując go seriami ciosów, niezbyt mocnych, raczej takich które szukają celu niż są mierzone w punkt. Jego rywal natomiast walczy defensywnie, nie chcąc wchodzić w otwarta wymianę, z racji czego nastawia się na pojedyncze ciosy lub serie 3,4 uderzeń mający odrzucić od siebie rywala. Y sprawia wrażenie pewniejszego, bardziej wyluzowanego, swoją postawą i zachowaniem daje do zrozumienia, że nie dzieje mu się krzywda.
Statystyki ciosów z 1 rundy
 
Zadane
Celne
Skuteczność
X
136
34
25%
Y
42
27
64%

A tu punktacja tej rundy u trzech sędziów

X
Y
Sędzia 1
10
9
Sędzia 2
9
10
Sędzia 3
10
9

Który z nich się pomylił ? Większość, krzyknie pewnie że nr.2 jest ślepy i powinien udać się do okulisty, przecież X był agresywniejszy, wyprowadził więcej ciosów, zepchnął Y do defensywy i okładał przez większość rundy. Y z kolei nastawił się tylko na kontry i defensywę, jakim cudem można wypunktować tą rundę dla niego ?
Oczywiście jak najbardziej można. Bez wątpienia agresorem był X, ale czy to on miał pełną kontrolę nad wydarzeniami w ringu ? Mimo bardzo dużej przewagi w ilości zadanych ciosów(96) to już przewaga w celności jest bardzo mała(7 uderzeń), a przewaga w % skuteczności jest już wyraźnie po stronie Y. Może to świadczyć o tym, że to jednak Y miał kontrolę nad rundą i to właśnie on zaprosił rywala do swojej gry dokładnie panując nad wydarzeniami w ringu. Akcentował to swoim zachowaniem, które też w znaczącym stopniu odpowiedzialne jest za wynik punktowy w danej rundzie. Otóż, zależy co kto woli. Jeden będzie się upierał przy swoim zdaniu, drugi przy swoim i obaj będą mieli 100% racje. O tym kto miał przewagę w takiej sytuacji nie decydują liczby a właśnie subiektywne zdanie oceniającego. Dlatego właśnie punktacja sędziów nie jest jednomyślna. Sędzia 1 który zdecydowanie bardziej woli zawodników agresywnych, walczących ofensywnie i właśnie zawodnikowi prezentującemu taki styl zapisał to starcie. Sędzia 2 który ceni umiejętności obrony stwierdził, że to defensor miał w ringu kontrole i to on powinien zapisać na swoim koncie punkt. Sędzia 3 natomiast punktował rundę dla X z prostej przyczyny, zachowanie tłumu podczas walki też może mieć wpływ na punktacje.
Kibice i ich krzyki bardzo często oprócz wsparcia dla swojego pupila mają za zadanie wywrzeć presje, jest tak dosłownie w każdym sporcie. W tym przypadku nie ma co się łudzić kto dla postronnych i mało obeznanych był lepszy i wywołał w nich efekt „wow” a co za tym idzie napędzał ich emocje generując coraz większą temperaturę na widowni. Zachowanie fanów niejednokrotnie potrafi zmienić werdykt w oczach kibica czy sędziego, wiele razy zdarzyło mi się oglądać walki gdzie reakcje tłumu wręcz przeczyły wydarzeniom w ringu, ale z biegiem czasu człowiek sam zatracał resztki świadomości i szedł z prądem, wierząc że dopingowany zawodnik jednak wygrywa. Emocje w momencie kiedy do poprawnego spojrzenia na sytuacje potrzebna jest chłodna głowa to najgorsze co może się przydarzyć a podgrzewają je nie tylko ludzie na widowni, ale również panowie za mikrofonem.
Komentatorzy bo o nich mowa, mimo, że powinni być bezstronni to jednak wyraźnie pokazują swoją sympatię i bardzo często komentują i oceniają walkę życzeniowo, całkowicie zamazując jej prawdziwy obraz. Bardzo często słuchając ich wypowiedzi człowiek zastanawia się i zadaje sobie pytania: Co on gada ? Czy on nie widzi ? Powoduje to również zwątpienie, bo przecież jak człowiek który jest blisko może się tak mylić, przecież to ekspert itd. Oczywiście, ale słowo ekspert to nie synonim słowa nieomylny. Ekspert może się mylić, jak i również może musieć mówić to co mu karzą z góry. Człowiek zatrudniony przez jakąś stację TV nie będzie negatywnie wypowiadał się o zawodniku który dla niej walczy. Nie znaczy to oczywiście, że wszystkie słowa ludzi na co dzień zajmujących się boksem trzeba automatycznie odrzucać, ale jednak nie trzeba też w nie bezgranicznie wierzyć. Do wyrobienia sobie własnego, jak najlepszego oka do „czytania walk” trzeba spoglądać i wyciągać wnioski z każdej opinii. Pomoże to zrozumieć jak różne są spojrzenia na boks i jak wiele werdyktów zarówno sędziowskich jak i kibicowskich jest słusznych.
Ludzie którzy komentują niektóre decyzje sędziowskie z góry oceniając je negatywnie, powinni pamiętać ile czynników decyduje o wygranej w danej rundzie, jak i również ile rzeczy  poza ringiem decyduje o tym jak wydarzenia w nim są przez nas odbierane. Że sędziowie punktują, to co im się podoba i nie koniecznie będzie się to pokrywać ze zdaniem ogółu. Przed wydaniem często kategorycznego osądu zawsze powinno się walkę samemu wypunktować, najpierw gdy oglądamy ją za pierwszym razem a potem za drugim aby przyjrzeć się pojedynkowi już na chłodno, bez emocji. Wtedy bardzo często naszym oczom ukażą się dwie różne walki i o ile wynik może być nawet taki sam to jednak na pewno dostrzeżemy więcej smaczków i nauczymy się lepszego patrzenia na ringowe wydarzenia, dzięki czemu w przyszłości ocenianie pojedynków będzie łatwiejsze i rzetelniejsze. A co za tym idzie, swoje racje będzie można poprzeć argumentami a nie tylko wyzwiskami.

izzyKONTO