niedziela, 28 grudnia 2014

25 najlepszych pięściarzy 2014 roku



 1.  Terence Crawford


  2.       Sergey Kovalev


3.  Gennady Golovkin


4.  Wladimir Klitschko

5.  Nicholas Walters


6.  Jessie Vargas


7.  Manny Pacquiao


8.   Floyd Mayweather Jr



9.    Adonis Stevenson




10.   Grigory Drozd






11. Amir Khan          

12. Keith Thurman    

13.  Saul Alvarez      

14. Roman Gonzalez

15. Alexander Povetkin

16. Kell Brook          

17. Erislandy Lara     

18. Carl Froch           

19. Bermane Stiverne

20. Marcos Rene Maidana

21. Andy Lee            

22. David Lemieux    

23. Tyson Fury          

24. Steve Cunningham

25. Daniel Jacobs      












środa, 3 grudnia 2014

Przepraszam mogę wejść?

Ostatnie dyskusję na temat wygłaszania poglądów na stadionach, skłaniają do zastanowienia się czy aby na pewno nie zbliżamy się do momentu gdzie kupno biletu na mecz będzie możliwe dopiero za okazaniem odpowiedniego tatuażu, legitymacji czy zdaniu egzaminów z ideologii jaką wygłasza grupa trzymająca władzę. Od wczoraj czytam i słucham o wspaniałych i praworządnych kibicach, którzy rozpoczęli heroiczną walkę z wszechobecnym lewactwem które w sposób zatrważający stara się zawładnąć całą przestrzeń publiczną.

Naczelnym problemem w zrozumieniu ich sposobu myślenia jest duża nieścisłość w definiowaniu pojęcia „lewak”

Lewakiem jest ten który:

  • Jest tolerancyjny
  • Ma gdzieś światopogląd innych
  • Jest innego koloru skóry
  •  Jest innego wyznania niż katolickie (lewakiem określani są nieraz nawet wyznawcy Islamu)
  • Nie głosuje na PiS, Ruch Narodowy i Nową Prawicę
  • Jest przeciwnikiem rac
  •  Nigdy nie został zatrzymany na dołku
  • Nie jest w grupach ULTRAS
  •   Nie nosi dresu jako stroju wyjściowego
  •   Cieszy się, że jesteśmy w Unii Europejskiej
  •  Jeździ do pracy na lewacki i plugawy zachód

(Można by naprawdę długo wymieniać bo czytając wpisy niektórych ludzi można się sporo dowiedzieć, ale niech te przykłady wystarczą)

Jak widzimy pod te określenia podchodzi de facto każdy i zapewne również nie mała część społeczeństwa anty-lewackiego co jeszcze bardziej ośmiesza tych wspaniałych „obrońców” wartości społecznych. Tak więc widząc jak szeroko definiujemy lewaka czy aby nie dobrym pomysłem byłoby wprowadzenie testów na anty-lewackość? Pisałoby się je obowiązkowo przy wyrabianiu karty kibica, a w momencie odczytania wyniku następowałaby segregacja na tych którzy mogą kupować bilety, a tych których trzeba jak najszybciej ze społeczności kibicowskiej odsunąć. Moim zdaniem to najlepszy sposób na pozbycie się ze stadionów wszelkich przejawów zła i plugastwa jakim są tolerancja i brak nienawiści. Wtedy można byłoby odtrąbić sukces i ogłosić, że ostatni bastion odparł atak „tęczowej propagandy”


Wiem, że odkąd istnieją w naszym kraju zorganizowane grupy kibicowskie ZAWSZE wyznawały one poglądy prawicowe, a w szeregach grup narodowościowych jest wielu ludzi którzy swoje rację potrafią przedstawić w sposób merytoryczny i bez wylewania z ust jadu. Niestety dla nich ich głównymi „reklamodawcami” są osoby które wymyślają takie kwiatki jak powyżej, a patriotyzm w sposób wręcz niespotykany mylą z szowinizmem. Myślę, że w zdecydowanej większości nie są to narodowcy a puste ideologicznie jednostki które pod płaszczykiem patriotyzmu i walki ze „złem” chcą dowartościować swoje ego jednocześnie wycierając sobie gębę pięknymi wartościami jakie przed laty wyznawano na tej ziemi.

poniedziałek, 27 października 2014

Największy problem naszej piłki to... :)



Mały Jasio pyta tatę

- Co jest największym problemem naszej piłki?

- Zgaduj synku

- Słabe szkolenie?

- No co ty? NIE

- Słabo wyedukowani trenerzy?

- NIE

- Właściciele nie mający długoterminowej wizji prowadzenia klubu?

- NIE! Jasiu pomyśl trochę

- No to ja tato już nie wiem. Powiedz

- Dobrze. Więc tak, największym problemem naszej piłki są trenerzy pracujący w więcej niż jedynym klubie podczas rundy.


Od pewnego czasu debata dziennikarzy sportowych i wszelakich ekspertów zajmujących się piłką nożną ma tylko jeden wątek, a mianowicie chodzi o etykę pracy trenera. Według znakomitej większości, trener klubowy z dniem podpisania kontraktu powinien składać swoistą przysięgę miłości i wdzięczności swojemu nowemu pracodawcy której słowa brzmiałby mniej więcej tak:

Ja trener, obiecuję i przysięgam, że Najjaśniejszemu Władcy i Panu, panu Prezesowi, jako memu przyrodzonemu panu dziedzicznemu będę wierny i powolny, będę się starał o dobro klubu, a złu będę zapobiegał i wszystko to będę czynił, co jest powinnością wiernego wasala. A gdy nie będę godzien dalej prowadzić ów zespołu i zostanę pozbawiony możliwości wykonywania pańszczyzny przez najjaśniejszego prezesa, przysięgam, że nie podejmę pracy u nikogo innego przez okres rundy lub całego sezonu. Tak mi dopomóż Bóg i ta święta Jego Ewangelia.

Taki człowiek po wygłoszeniu formułki byłby w 100% zależny od swojego pracodawcy, ten stałby się de facto jego Panem, kimś kto zadecyduje o jego zawodowej przyszłości. Ludzie zapominają, że trener jest zależny od właściciela który akurat w naszej piłce, kojarzy się(zresztą słusznie) z kimś narwanym i niepotrafiącym myśleć długoterminowo. Nie ma procentowego progu zwycięstw jaki trzeba osiągać aby nie zostać wyrzucony, wszystko zależy od drugiego człowieka, a zwalnianie częściej jest efektem gorących gabinetowych głów niż przemyślanej strategii rozwoju drużyny.

Wyobraźmy sobie taką sytuację:

Prezes X zatrudnia trenera Y, ale dzień później odzywa się do niego trener Z który od początku był faworytem prezesa, w takich okolicznościach zwalnia się Y kosztem Z. W myśl zdania większości Y jest uwalony na pół roku lub w oczach niektórych nawet na rok. Oczywiście zaraz ktoś powie, że tu chodzi o jeden poziom rozgrywek i niech idzie trenować do 1 ligi, nikt mu nie broni, ale czy np. Benitez poszedł do słabego klubu po odejściu z Interu? Nie! Czekał na swoją szansę w klubie z topu. Trener to nie piłkarz i jeśli jest się na szczycie spadek zaufania potencjalnych pracodawców nawet w przypadku niepowodzenia maleje znacznie wolniej niż u piłkarzy. Dlatego też trenerzy którzy ciężką pracą wyrobili sobie markę nie robią 10 kroków w tył aby wrócić na „karuzele” Prawdą jest, że poruszam tu przykład ludzi którzy już z niejednego pieca chleb jedli, niejedno wygrali i nawet ten przepis byłby im nie straszny, ale co z młodymi trenerami? Czy ludzie zastanawiają się, jak łatwo jest kogoś przez właśnie taki zapis wyrzucić z poważnej piłki? Nie oszukujmy się 1 liga na naszym podwórku to poziom ok 4 ligi w Niemczech i zjazd w porównaniu do Ekstraklasy jest niesamowity, inne pieniądze, inne metody treningowe które można wprowadzać, całkowicie inne warunki pracy. Człowiek musi w mgnieniu oka przewartościować swoje podejście do wykonywanych obowiązków, zmienić priorytety i jakieś tam swoje wizje futbolowe. Musi zaczynać tak naprawdę od początku, wszystko czego się nauczył nagle musi schować do szuflady i zacząć jeszcze raz pracę u podstaw.

Jeden z Panów dziennikarzy napisał, że ludzie będący przeciw reformie pewnie muszą być za zniesieniem okienek transferowych. Na taki głupi argument nawet ciężko wymyśleć głupią odpowiedź, więc postaram się odnieść do tego jak najmniej idiotycznie. Piłkarz może opuścić klub w okienku transferowych które ma miejsce mniej więcej co pół roku(inne możliwości celowo pomijam) i nawet gdy jest przesunięty do rezerw dalej może korzystać z baz treningowych i trenować, grać w tych rezerwach i rozwijać swoje umiejętności. Ciężko powiedzieć, że szkoleniowiec zwolniony z klubu posiadającego zaplecze i idąc tam gdzie jest ono powiedzmy 50% gorsze notuje progres. Chyba, że jedyną cechą jaką chce rozwijać jest kreatywność bo przygotowanie pełnego cyklu treningowego bez stałego dostępu np. do siłowni wymaga niezłego główkowania.


We wczorajszej Lidze + Ekstra prezes PZPN Zbigniew Boniek powiedział, że zajęli się tą sprawą i przygotowują te zapisy dlatego bo (o zgrozo) dziennikarze nakręcili ten temat, mam więc taką małą radę do naszych Panów zza laptopów. Teraz czas nakręcić sprawę licencji i tego, że komisja je wydająca w praktyce ma na sumieniu 2 Łódzkie kluby, Ruch Radzionków, Polonie Warszawa i niedługo być może Ruch Chorzów, ale co ta za problem, że upadają kluby? Ważniejsze jest to, ile razy i gdzie pracuje człowiek którego jedyną etyką w pracy powinno być sumienne wykonywanie obowiązków i rozwój umiejętności podopiecznych a nie zastanawianie się, czy to dobrze, że wczoraj prowadził Lechię a dziś Jagiellonie.

niedziela, 12 października 2014

Czas na sprawdzian



Dosyć często na sprawdzianach w szkole średniej dostawałem oprócz zadań programowych tzw. zadania na szóstkę, dzięki którym rozwiązując dobrze pięć pierwszych poleceń można było spróbować swoich sił z tym najtrudniejszym i przy należytej wiedzy podnieść swoją ocenę do maksymalnego poziomu. Takim zadaniem na szóstkę było dla naszych piłkarzy wczorajsze spotkanie z aktualnymi mistrzami świata Niemcami. Rozwiązaliśmy je (bo nawet 0 bilans pkt w dwumeczu z Niemcami będzie wielkim sukcesem), ale trzeba pamiętać o jednym, eliminacje dla naszej kadry składają się z następujących elementów:

· Podpis (mecze z Gibraltarem)

· Zadanie 1 (mecze z Szkocją)

· Zadanie 2 (mecze z Irlandią)

· Zadanie 3 (Mecze z Gruzją)

· Zadanie 4 na szóstkę* (mecze z Niemcami)

Jak wiadomo za podpis punktów się nie przyznaje (wszyscy wygrają z Gibraltarem), a rozwiązanie zadania dodatkowego nic nie da jeśli polegnie się na tych głównych. Tak więc od dziś koniec euforii i zabierać się do pracy nad tymi 6 najważniejszymi meczami które trzeba wygrać. Zwycięstwa sprawią, że wygrana z naszymi zachodnimi sąsiadami będzie wisienką na pysznym torcie, lecz porażki spowodują, że ta wisienka owszem też wyląduje, ale na torcie z gówna.


Po takim meczu optymizmu przed potyczkami z pozostałymi rywalami nie brakuje bo w końcu nasi liderzy zagrali tak jak na nich przystało. Szczęsny był pewny i nie popełnił ani jednego błędu, Piszczek z Glikiem szefowali obroną grając przy okazali chyba najlepszy mecz w reprezentacji, Krychowiak robił to co do niego należało, a Lewandowski pokazał dlaczego jest jednym z najlepszych napastników na świecie. Stało się to też dlatego, że wreszcie dołączyli do nich inni. Milik zadziwiał pewnością siebie i spokojem co zaowocowało bramką, Grosicki szarpał i harował na całej długości boiska, Szukała wspierał Glika i grał bardzo odpowiedzialnie. Zmiany przeprowadzone przez trenera też były bardzo trafne, każdy z wprowadzonych zawodników dał impuls do dalszej walki, a już Sebastian Mila strzelając na 2:0 zadziwił chyba nawet samego siebie. Jedynie do Rybusa, Jodłowca i Wawrzyniaka można mieć jako takie pretensje, głównie za zbyt dużą ilość strat. Warto pochylić się też nad Adamem Nawałką, który pokazał, że może zbyt szybko go skreśliłem. Trafne powołania, dobra taktyka i świetne nastawienie drużyny do meczu, oby tak dalej bo tak jak wspomniałem wyżej, pokonanie najtrudniejszego wcale nie znaczy tego, że nie da się potknąć na czymś stosunkowo prostszym. Wierzę, że ten mecz pozwolił uwierzyć przede wszystkim piłkarzom. Uwierzyć w to, że zostawiając na boisku całe serce da się wyszarpać i wygrać z każdym, a taka wiara po ostatnich latach i niepowodzeniach była tej drużynie bardzo potrzebna. Zabierajmy się więc za resztę przeszkód z podniesioną głową bo pokazaliśmy, że Polak potrafi.

czwartek, 4 września 2014

Legenda na wieki…

Jesteś dzieckiem, właśnie zapisujesz się na treningi do swojego ukochanego klubu, idziesz tam i zakochujesz się w nim jeszcze bardziej. Chodzisz na mecze, kibicujesz, marząc jednocześnie, że kiedyś to ciebie będą oklaskiwać w taki sposób jak ty teraz swoich idoli. Z biegiem czasu twoja przygoda z piłką zaczyna wyglądać naprawdę obiecująco, postawiłeś sobie za cel zostanie wielkim piłkarzem swojej ukochanej drużyny. 
Realizacja tego celu staje się realna dzięki samozaparciu, wyrzeczeniom i dyscyplinie którą sam na siebie nakładasz. Profesjonalizm wprowadzany przez ciebie owocuje łatwym przechodzeniem na wyższe szczeble w hierarchii klubu, aż w końcu nadchodzi ten dzień… Debiut w pierwszej drużynie, pełne trybuny, a ty na murawie, przypominają się te lata spędzone tam na górze, patrzysz wzrokiem na trybunę gdzie zawsze zasiadałeś pamiętając dokładnie jaką drogę przeszedłeś aby teraz stać tu gdzie stoisz. Jesteś dumny z siebie, jak i ze swojego ukochanego klubu który dał ci możliwość rozwoju, teraz droga do bycia legendą zależy od kolejnych lat ciężkiej pracy, lecz ty czując to co teraz jesteś gotowy podjąć to wyzwanie. Z biegiem czasu jesteś coraz ważniejszą postacią w zespole, bramki, asysty, pierwsze strony gazet, aż w końcu opaska pierwszego kapitana. To wszystko do czego doszedłeś stawiając sobie jeden cel gdy jeszcze nie potrafiłeś prosto kopnąć piłki, stałeś się legendą, tym kim chciałeś. 
Masz swoje miejsce w panteonie sław, ale czy na zawsze? Jesteś pewien, że po zakończeniu przygody z piłką jako najważniejszy zawodnik drużyny i wręcz ikona będziesz zawsze i do końca świata osobą za którą kibice rzucili by się w ogień? 
Tak.. Myślisz nieśmiało. 
Otóż nie, legenda musi wykazywać się zarówno na boisku w trakcie kariery jak i poza nim, musi być swoistym ambasadorem klubu i być przy nim w trudnych momentach. Nie znaczy to, że stałeś się więźniem i teraz masz być lemingiem robiącym to co każą ci inni, wręcz odwrotnie, stałeś się kimś z kim wielu będzie się liczyć, lecz tylko pod warunkiem, że twoje wypowiedzi będą merytoryczne a zachowanie normalne. W innym przypadku staniesz się pośmiewiskiem, kimś kto zaprzepaścił swoją boiskową karierę i szybko stał się persona non grata na ukochanym obiekcie. Trudno jest być cały czas kimś, co nie? 
Nie. Człowiek posiadający klasę nigdy nie będzie musiał uważać na to co mówi, bo będzie potrafił panować nad emocjami, a jeśli zdarzy mu się wpadka to zostanie szybko wybaczona, przecież każdy ma do niej prawo. Jeżeli z kolei będziesz zmuszony stać się nadwornym krytykiem to tylko po uprzednim wyjaśnieniu przyczyn swojego innego niż dotychczas zachowania. Pamiętaj nigdy nie chowaj głowy w piasek, bądź tak waleczny i twardy jak w trakcie kariery piłkarskiej, nie bądź hipokrytą tylko bądź sobą a zostaniesz legendą, niezależnie od rodzaju komunikatu jaki płynie z twoich ust…

niedziela, 10 sierpnia 2014

Legio do budy!!

Muszę przyznać, że sytuacja zaczyna mnie przerażać. O ile poniekąd rozumiem zachowanie kibiców innych klubów w sprawie Legii, to zaczynam kompletnie nie rozumieć zachowania wydawałoby się rzetelnych dziennikarzy.

Po ogłoszeniu werdyktu każdy był za Legią Warszawa, wszyscy dziennikarze mówili jednym głosem o zbyt surowej karze która jest niewspółmierna do wielkości przewinienia. Zarzucano UEFA brak przestrzegania zasad fair play i działanie niezgodne z duchem sportu. Wygrana na boisku była dla nich najważniejszym argumentem a suche paragrafy tylko pretekstem do pozbawienia Warszawiaków szans na awans do upragnionej ligi mistrzów. Oczywiście takie stawianie sprawy było mocno naciągane, bo nikt nie szukał na Legię haków tylko po to aby wyrzucić ją z rozgrywek, jednak zrzucając to na bark emocji można wybaczyć takie nieprofesjonalne zachowanie.

Z biegiem czasu gdy zaczęły wychodzić na światło dzienne szczegóły sprawy (głównie aspekty prawne) ton wypowiedzi trochę się zmienił, ale dalej Legioniści byli stroną pokrzywdzoną i bronioną z każdej strony, zauważano już wyraźnie winę klubu, ale mimo to wyrażano dezaprobatę w stosunku do UEFY, a konkretnie do bezdusznych przepisów regulaminu dyscyplinarnego. I nie było w tym nić dziwnego, bo zarówno klub jak i ludzie z nim związani w żadnej wypowiedzi nie uciekali od przyznania się do winy, a wręcz podkreślali, że taki błąd był i przepraszali piłkarzy, kibiców i ogólnie opinie publiczną, zaznaczając przy tym problem zbyt dużej surowości kary.

Zaskakujący zwrot akcji nastąpił w momencie, gdy okazało się, że istnieje niewielka furtka, wręcz mała dziurka w płocie, która pozwala mieć nadzieje na pozytywne rozpatrzenie już wcześniej zakładanego odwołania. Nagle, Legia z pozycji klubu pokrzywdzonego, stała się dla niektórych dziennikarzy potworem chcącym przeprowadzić zamach na porządek prawny w orzekającej w tej sprawie instytucji. Zaczęto przytaczać suche fakty, zapominając o duchu sportu i o zwycięstwie naszej drużyny na boisku, teraz to Celtic wraz z UEFA stali się ofiarami. Jeszcze większa nagonka nastąpiła po opublikowaniu listu otwartego właściciela Legii Pana Dariusza Mioduskiego do władz klubu za Szkocji. Listu, który jest swoistą prośbą do drugiej strony o kontakt jak i o zajęcie stanowiska w sprawie, stał się dla niektórych osób lekturą nie do zrozumienia. Sądzą oni, że list otwarty ma na celu wywarcie presji na rywala i poprzez zawarte w nim górnolotne stwierdzenia wymusza na nim (i tu uwaga) oddanie Legii miejsca w 4 rundzie eliminacyjnej Ligi Mistrzów!! Można jasno stwierdzić, że trzeba mieć coś wyjątkowo nie tak z kabelkami w głowie aby tak napisać czy nawet pomyśleć, niestety dla wielu tak właśnie jest. Dopóki Legia Warszawa była biedna i pokrzywdzona każdy się nad nią użalał, lecz tylko gdy okazało się, że klub chce walczyć i pokazać jaja od razu jest gnojona, a jej starania nazywane żenującymi. Teraz większym szacunkiem darzy się Celtic Glasgow, klub, który jak szczur siedzi gdzieś ukryty od wyjścia całej sytuacji i nie raczy nawet skontaktować się z Warszawiakami albo wydać jakiegoś kurtuazyjnego oświadczenia. Przypomnę, że zostali oni rozbici w dwumeczu po sportowej walce 6:1 a awans zyskali przy zielonym stoliku, w takim wypadku oczywiście liczyć na to, że oddadzą miejsce nie można (i Legia na to nie liczy!) można za to wymagać oświadczenia mówiącego o tym, jak oni zapatrują się na tą sytuacje, czegoś co pokaże, że są klubem honorowym i nawet jeśli przegrali i dostali awans w prezencie potrafią okazać szacunek swojemu boiskowemu pogromcy.

Niestety na takie zachowanie zwłaszcza po dzisiejszej ich odpowiedzi na list właściciela nie ma co liczyć, jak i nie ma co liczyć na to, że niektórym dziennikarzom zacznie się chcieć walczyć nie tyle o Legię, ale o polski futbol. Ludzie ci jakby mogli to zagryźliby każdego chcącego walczyć o słuszność swojej sprawy, nawet jeśli owa walka jest z góry skazana na niepowodzenia. Buractwo i klęcząca pozycja to ich najwyrazistsze cechy, które czynią ich bohaterami w oczach podobnych sobie pseudo prawowitych ćwierćinteligentów.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Oj szalała, szalała...Brazuca

Odkąd na Ekstraklasowych boiskach zagościła Brazuca, śmiało można powiedzieć, że sprawiła ona bardzo wiele zamieszania w naszym futbolu. Piłkarze strzelają ładniejsze bramki, bramkarze robią większe błędy a eksperci wykłócają się o to czy dwie pierwsze rzeczy są powiązane z nową futbolówką. Sprawa jak dla mnie jest banalnie prosta, a obrazować ją może takie o to równanie:

Słaby bramkarz+Szybsza piłka = Więcej błędów i goli
 Dobry bramkarz+szybsza piłka = Lepszy bramkarz

Czemu tak stawiam sprawę? A to dlatego, że owszem Brazuca jest piłką szybką, a dobrze kopnięta leci jak pocisk, ale jakoś na mistrzostwach jak i przed (parę lig przyzwyczajało się do niej przed turniejem w Brazylii) nie obserwowałem tak wielu wpadek dobrych bramkarzy(jedyna jaka mocno zapadła mi w pamięć to pomyłka Akinfeeva w meczu Rosja vs Korea) Przeciwnie, można wręcz powiedzieć, że piłka sprzyja bramkarzom do pokazania pełni swoich umiejętności. Taki Keylor Navas, Gui Ochoa czy Manuel Neuer wychwalali ją mówiąc, że teraz muszą być bardziej czujni, mocniej skoncentrowani i lepiej przygotowani sprawnościowo, bo szybsze piłki właśnie tego wymagają. A u nas? No cóż, wielcy fachowcy od bronienia to z tej ligi wyjechali, a ci co zostali (z małymi wyjątkami) raczej wolą uprawiać na boisku szmaciażing niż fantastiżing. Ilość baboli na początku sezonu jest zatrważająca i aż boję się pomyśleć ile by ich było, jakby nasi ligowcy mieli lepiej ułożone stopy. Od zawitania na rodzime murawy szalonej Brazuki cofamy się do roku 2002 i „wspaniałej” gry ERA FUTBOLU 2002, tam każdy strzał oddany z odpowiednią siłą kończył się golem. Teraz podobnie mamy w naszej Ekstraklasie, gdzie byle drewniak wystarczy, że uderzy piłkę z odpowiednią siłą i w światło bramki, może liczyć na oklaski i miejsce w klasyfikacji na najpiękniejszego gola kolejki.



Trenerzy! Do roboty!

Wczoraj w Magazynie T-Mobile Ekstraklasy trener Michał Probierz usilnie starał się przekonać wszystkich do forowanej przez siebie tezy mówiącej o tym, że Polscy trenerzy nie osiągają wyników bo brakuje im wsparcia, pomocy, bazy treningowej i ogólnie rzecz biorąc zachodnich standardów.
Muszę przyznać Panu trenerowi w wielu sprawach rację, jednak nie zgodzę się nigdy z tym, że polski trener lub ogólnie 87% trenerów Ekstraklasowych wyciska wszystko z tego co ma, a na lepsze wyniki po prostu nie starcza im sił, gdyż muszą sami odpowiadać za wszystko. Takie postawienie sprawy to zwykłe uproszczenie i zwalanie winy wszędzie tylko nie na własną osobę, bo z czego ostatnio w naszej lidze słyną trenerzy ? Z nieudolności niestety. Czy jest w naszej lidze trener który wprowadza jakąś własną wizje gry drużyny ? Mamy w lidze 16 zespołów z czego 2 wyróżniają się jakimś stylem:
  • Legia – gra futbol poukładany w tyłach, oparty na dużej liczbie podań oraz fantazji z przodu
  • Podbeskidzie – gra twardo i szybko. Zespół jest wybiegany i mocny fizycznie
Reszta gra klasyczną beznadzieję bez stylu, wygrywając indywidualnościami lub niewymuszonymi błędami rywala. Nie potrafią wykrystalizować w swojej grze jakiegoś charakterystycznego stylu, który odróżniałby ich na tle pozostałych drużyn. Czy takiemu stanowi rzeczy winny jest brak sztabu czy nieudolny pierwszy szkoleniowiec ?  Raczej to drugie (choć nie twierdze oczywiście, że brak w pełni profesjonalnego sztabu jak i ogólnie funkcjonowania klubu nie poprawił tego stanu rzeczy) Robert Podoliński nazywany przez wielu jedynym z najzdolniejszych trenerów młodego pokolenia wykonywał w Dolcanie Ząbki (I liga) świetną robotę, jego drużyna grała tak wychwalanym teraz ustawieniem 3-5-2 zanim to było takie modne i naprawdę fajnie to wszystko funkcjonowało. Po tym jak trener Podoliński przejął zespół Cracovii Kraków wielu było pewnych, że taki właśnie system gry i styl jaki prezentował Dolcan zaczną oglądać kibice Ekstraklasy na stadionie przy ulicy Józefa Kałuży. Oczywiście Cracovia próbuje, ale widać, że szkoleniowiec zatracił dużo ze swojej odwagi i zamiast pozostać wierny swojemu spojrzeniu na futbol zaczął grzebać i szukać rozwiązania dzięki któremu jego klub nie tyle zacznie grać tak jak on chce tylko takiego dzięki któremu zaczną oni zdobywać punkty. Każdy teraz powie, że normalna sprawa, bo jak będzie grał pięknie a nie zdobywał punktów to wyleci z klubu a bez pracy nie pokaże swojego kunsztu trenerskiego. Tylko co to za różnica pokazywać kunszt i własne spojrzenie na futbol zza fotela eksperta telewizyjnego czy zza fotela w domu, gdy prowadzi się klub, bo strach przed podjęciem ryzyka tylko na to pozwala ? Zadajmy sobie pytanie, kto jest lepszym trenerem ? Skorża czy Ojrzyński. Gabloty z trofeami obydwu panów różnią się znacząco a były szkoleniowiec Ettifaq FC ma na swoim koncie nawet prace w sztabie reprezentacji, ale czy czyni go to lepszym szkoleniowcem od aktualnego trenera Podbeskidzia Bielsko – Biała ? Raczej nie. Różnica pomiędzy tymi Panami polega na tym, że Skorża zawsze słynął z zachowawczości. Oczywiście jego sukcesy to efekt umiejętności jakie ma a taktykiem trzeba przyznać, że jest niezłym. Jednak nie ma tego co cechuje tych największych, jego praca nie odciska piętna na zespole. Po tym jak odchodzi z klubu nie można powiedzieć, że coś po sobie zostawił. Całkowicie inny jest Ojrzyński, trener który nie prowadził jeszcze żadnej dobrej ekipy w naszej Ekstraklasie potrafi jednak zaznaczyć w drużynie swój szlif, polegający na wpojeniu piłkarzom roli 11 bulterierów mających rozszarpać rywali. Oczywiście wyniki ma jakie ma, bo jednak aby coś osiągnąć trzeba mieć zawodników którzy umieją grać w piłkę, ale jestem przekonany, że jego ewentualna praca w mocnym klubie skończyła by się tym czym praca Simeone w Atletico, oczywiście zachowując wszystkie proporcje.  Wracając do początku, jak widać rola trenera w naszej piłce stara się być marginalizowana przez samych zainteresowanych. Na pracę w lepszych warunkach trzeba sobie zasłużyć wynikami, stylem pracy, dokształcaniem się i wiernością własnym wartościom a nie czekaniem i lansowaniem się w mediach. Nie w taki sposób kariery robili Benitez, Mourinho, Ferguson czy Guardiola, nie przez czekanie dostawali to co mają teraz, jeśli trener z naszej ligi chce wyjechać za granicę albo być szanowany w kraju niech odważnie bierze się za robotę a nie podkula ogon i liczy na to, że wszystko dostanie po najmniejszej linii oporu.

niedziela, 3 sierpnia 2014

Reżyser Kliczko

W mojej opinii nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Władimir Kliczko rozpoczął właśnie nowy etap w swojej karierze. Etap, polegający na większej aktywności na Amerykańskim runku w związku z czym zgarnięcia dużo większej sumki ze swojego ewentualnego starcia z Deontayem Wilderem. Nie jest tajemnicą, że waga ciężka która w ostatnim czasie jest zdominowana przez europejskich bokserów, straciła na popularności w USA a walki zwłaszcza Władimira Kliczki są przyjmowane dość chłodno.  Nie trzeba więc być Sherlockiem aby wiedzieć, że odwrócenie tego negatywnego stanu rzeczy w pierwszej kolejności musi polegać na popularyzacji własnej osoby w mediach, a co za tym idzie wzmożonej rozpoznawalności która niesie za sobą większą rzeszę oglądających którzy zostawią więcej pieniędzy na stole do podziału.
Właśnie dlatego rozpoczął się przyzwoicie wyreżyserowany spektakl. Osoba która ma wypromować Ukraińca w USA została bardzo dobrze wyselekcjonowana. Jest nią Shannon Briggs, ostatni Amerykański mistrz świata wagi ciężkiej, człowiek który blisko 4  lata temu toczył heroiczny bój ze starszym bratem Wladimira, Vitalijem. Dokładnie 16.10.2010 walcząc od 2 rundy z kontuzją ręki nie mógł przeciwstawić się niszczycielskiej sile Ukraińskiego czempiona i przegrał z kretesem, lądując po pojedynku w szpitalu z poważnymi obrażeniami. Po tej walce zawiesił karierę na 3.5 roku wracając czterema kolejnymi zwycięstwami. Teraz już jako 42 letni bokser wrócił aby pomścić samego siebie, powoli wdrapując się do 15 federacji i móc zmierzyć się z bratem swojego ostatniego pogromcy. Historia jak z typowego amerykańskiego filmu który aż kipi patosem o patriotyzmie, wierze w siebie i honorze. Cechach z których przecież tak dumni są Amerykanie.  Czy walka Kliczki z Briggsem będzie finansową wtopą ? Absolutnie nie. Nie będzie to oczywiście jakiś złoty strzał i coś co zagwarantuje obydwu rekordowe gaże, ale też nie będzie to walka za którą zwłaszcza Briggs zarobi na waciki. Zresztą w przypadku ich starcia nie chodzi o pieniądze, a o to, aby poprzez całą otoczkę wokół pojedynku pokazać Wladimira jako niezwykle charakternego i twardego mistrza który gdy trzeba potrafi być niemiły poza ringiem, co akurat w USA jest bardzo mile widziane. Już teraz obserwujemy progres w zachowaniu Ukraińca który na początku tego serialu zbywał Shannona śmiechem czy gadką słowną, ostatnio jednak poszedł krok dalej oblewając głowę „agresora” wodą, co w jego przypadku jest już chyba najgorszą rzeczą jaką zrobił rywalowi poza ringiem.
Wiele osób już teraz czeka na ich kolejne „przypadkowe” spotkanie  chcąc zobaczyć to czego jeszcze niedawno nikt nie wziąłby pod uwagę, sprowokowanego mistrza który wdaje się w szarpaninę z rywalem. Mistrza który uchodził za wzór jeśli chodzi o stosunek i szacunek do rywala. Niestety cechy te nie zagwarantują Władimirowi Kliczce pieniędzy jakie  może zgarnąć za starcie unifikacyjne z Wilderem (nie wyobrażam sobie zwycięstwa Stiverna w walce z Deontayem) bo są nudne dla przeciętnych kibiców boksu w Stanach Zjednoczonych, kibiców którzy chcą krwi nie tylko w ringu ale i poza nim. Jak widać mistrz postanowił dać fanom odrobine rozrywki licząc, że oni odwdzięczą się mu dużą liczbą wykupionych PPV a co za tym idzie większym zarobkiem, zarówno teraz jak i w jego przyszłych walkach.

środa, 30 lipca 2014

Mistrzowski kurczak

Nasz „czołowy” zawodnik kategorii cruiserweight  Paweł Kołodziej (33-0, 18 KO)  w końcu doczekał się starcia mistrzowskiego. 27 września na gali w Moskwie powalczy o tytuł WBA z Denisem Lebiediewem (25-1, 19 KO). Dokumenty podpisane, zostały do dogrania tylko drobiazgi, ale ja dopóki nie zobaczę Pawła w ringu naprzeciw Denisa nie uwierzę w ich starcie. Kołodziej już nie raz, wycofywał się z ustalonych wcześniej walk w ostatniej chwili i pewności, że nie zrobi tego teraz nie mam żadnej, jestem skłonny nawet przychylić się do zdania, że na 2 tygodnie przed pojedynkiem nasz zawodnik dostanie kontuzji czy ewentualnie przypomni sobie, że w kontrakcie brak zapisu o możliwości wniesienia pampersów do ringu i odmówi starcia. Jeżeli jednak Paweł wykaże po raz pierwszy choć promil ambicji i walka dojdzie do skutku nie wróżę mu w niej żadnych szans. Polak, którego jedynym sukcesem jest napompowanie własnego balonika do niespotykanych w Polskim boksie rozmiarów nie dotrwa w tym starciu nawet do połowy walki. Lebiediev który toczył w swojej karierze niesamowite starcia z Guillermo Jonesem czy Marco Huckiem rozjedzie popularnego Harnasia jak walec robala który wszedł mu w jego tor jazdy. Styl Kołodzieja jest hmm…ciekawy. Zawodnik z Krynicy-Zdrój posiada fantastyczne jak na kategorie wagową w której walczy warunki fizyczne, wzrost, zasięg w tych aspektach będzie miał przewagę nad Rosjaninem w granicach 15 cm, ale co z tego skoro nie potrafi on z nich korzystać. Walka na dystans którą wręcz wymuszają jego gabaryty stoi u Pawła na bardzo słabym poziomie, głównie poprzez drewnianą pozycję i fatalną pracę nóg co powoduje bardzo łatwe przedostanie się rywala do półdystansu gdzie oczywiście Kołodziej ma problemy, a właśnie do walki w tej płaszczyźnie będzie jak lew dążył Lebiediev. Uzyskanie walki w półdystansie nie powinno być dla Denisa żadnym problemem a tam to już ustrzelenie Polaka jest kwestią czasu, zwłaszcza mając w pamięci walki naszego zawodnika z Felixem Corą Jr czy David Crenzem można odnieść wrażenie iż każdy w miarę czysty cios rywala Pawła boli, a co dopiero będzie gdy trafi go taki puncher jak Spetsnaz ? Obstawiam murowane zakończenie walki przed czasem do 6 rundy. TKO/KO na naszym rodaku jest niestety nieuniknione. Chyba, że Kołodziej wcześniej zreflektuje się i wycofa z potyczki wracając to walk na przetarcie, dzięki czemu przez całą karierę będzie mógł szczycić się niejako wicemistrzostwem świata mając pozycję nr.1 w rankingu federacji i będąc niepokonanym zawodnikiem który walki trudne czy mistrzowskie traktował jak zbędny dodatek do uprawianego przez siebie hobby boksu.

wtorek, 22 lipca 2014

Złej baletnicy...

Przez wiele lata starań naszych drużyn w kwalifikacjach do europejskich pucharów zawsze słyszeliśmy jedno wręcz sztandarowe tłumaczenie „rywal gra już ligę a nam brakuje rytmu meczowego” I w sumie trudno było się z tym stwierdzeniem nie zgodzić, żaden mecz towarzyski nie zastąpi nawet w połowie meczu ligowego ze średniakiem, a to z jednego prostego powodu, do meczu o coś podchodzi się zupełnie inaczej. Przegrywając chce się wyrównać, wygrywając nie chce się stracić bramek itd. Itd. Niektórzy zapewne teraz powiedzą hola, hola w sparingu też można sobie wyznaczyć takie cele, Oczywiście można, ale to wszystko jest chuj na wodę jeśli nie ma presji związanej z meczem o stawkę. I w głównej mierze przez te zarzuty nastąpiła reforma ligi, drużyny mają grać więcej i szybciej zaczynać ligę aby mieć komfort i przystępować do meczów w pucharach nie z obozów przygotowawczych a już zwartych i gotowych na pierwsze mecze ligowe.
Problem w tym, że najwyraźniej naszym klubom w drodze do dobrych wyników na arenie europejskiej przeszkadza wszystko i to niezależnie od tego jaki system rozgrywek mamy. Późno zaczynamy – Nie mamy rytmu !! Przegramy !! Wcześnie zaczynamy – Trzeba oszczędzać graczy !! Bo przegramy !! No i takie błędne koło toczy się w dół razem z poziomem naszej piłki. Rok temu trener Legii Jan Urban pokazał idealnie nasz poziom, najlepszych graczy oszczędzał na każdego rywala w fazach eliminacji i jak to się skończyło pamiętamy. W tym roku kolejny trener Mistrzów Polski oszczędza swoich piłkarzy na kwalifikacje i to nie z byle jaką drużyną bo z amatorami z Irlandii. Legioniści przed pierwszym meczem z St Patrick's mogli być już z pierwszym w sezonie trofeum, zapewne zespół bardziej uwierzyłby w siebie przez co morale mogło znacząco wzrosnąć. Berg wystawił jednak na ten mecz rezerwy, bo dzień wcześniej podstawowy skład zagrał sparing z Hapoel Beer Szewa. Trener dał jasny sygnał swoim graczom, nie jesteście tak mocni aby przed spotkaniem z Irlandzkimi amatorami zagrać o coś, musicie jeszcze trenować. Skutek tych działań poznaliśmy tydzień temu gdy Warszawski zespół skompromitował się u siebie w  pierwszym meczu eliminacyjnym. Po takim wyniku logiczne powinno być, że drużyna powinna odbudować się w lidze, zwłaszcza gdy gra u siebie z beniaminek rozgrywek. Czy tak było ? Oczywiście, że nie ! Najlepsi piłkarze Legii odpoczywali ładując akumulatory przed wyjazdem na rewanż (przypomnę z AMATORAMI!!) a w meczu ligowym zagrała drużyna rezerw z małymi wyjątkami. Skończyło się kolejną kompromitacją (porażka 0:1) i wiadrami pomyj wylewanymi na trenera z każdej strony.
Przytaczam tu głównie przykład Legii, ale jak widzę rotacji nie stosuje tylko i wyłącznie Ruch Chorzów i to nie dlatego, że nie chce a dlatego, że ma mega wąską kadrę. Każdy inny pucharowicz żongluje składem. Czy nie jest to wstyd dla naszego futbolu ? Moim zdaniem jest. Wstyd, że nasze najlepsze kluby w starciach z europejskimi słabeuszami muszą chwytać się takich sztuczek. Dopiero co zakończył się sezon przygotowawczy a naszych piłkarzy jak widać już w tym momencie nie stać na grę co trzy dni. Przykre...

środa, 16 lipca 2014

Najlepsze na mundialu


Najlepsza 11 turnieju
skład
 Najlepszy bramkarz
Manuel Neuer
neuer
Najlepszy obrońca
Mats Hummels
hummels
Najlepszy pomocnik
Javier Mascherano
 masche
Najlepszy napastnik
Lionel Messi
 messi
Król strzelców
James Rodriguez
james
MVP
 James Rodriguez
 james
Najlepszy młody piłkarz
James Rodriguez
 james
Odkrycie turnieju
Keylor Navas
 knavas
 Drużyna turnieju
Kostaryka
kostar
Najlepszy trener
Louis van Gaal
 lvg
Największe rozczarowanie
Reprezentacja Włoch
 wlochy
Największa niespodzianka
Reprezentacja Kostaryki
 kostar
Wydarzenie turnieju
Wynik meczy Niemcy : Brazylia
 wynik
Najlepszy mecz
Brazylia : Kolumbia
 brakol
Najgorszy mecz
Nigeria : Iran
nigira



wtorek, 1 lipca 2014

Oskarżony przez przypadek?

Problemem jest to, jak w praktyce przeprowadzić kontrolę. Władimir Kliczko jest gotów w każdej chwili poddać się badaniom, ale on jest obywatelem świata i wciąż jest w ruchu. Ciężko jest przewidzieć, gdzie będzie za kilka miesięcy” Takie słowa cytowane przez portal ringpolska.pl wypowiedział ostatnio szef niemieckiej federacji boksu (BDB) Thomas Putz.
Tymi słowami szef BDB tłumaczy niechęć panującego mistrza do czegoś na kształt olimpijskich testów antydopingowych przed jego kolejną obroną tytułów z Kubratem Pulevem. Słowa, jakby nie patrzeć mogące wywołać falę pytań i oskarżeń o doping w stosunku do jednego z największych mistrzów wagi ciężkiej w historii Wladimira Kliczki.
Bo jak racjonalnie wytłumaczyć wypowiedź Putza ? Każdy człowiek zajmujący się boksem doskonale wie jaki jest plan podróży Ukraińca przed walkami, mamy więc: kilka tygodni na Florydzie, następnie ok 4 tygodnie przed walką obóz w Going i następnie na tydzień przed pojedynkiem przyjazd do miasta w którym walka się odbywa, wiedzą o tym wszyscy, ale jak widać wyłączając przedstawicieli BDB odpowiedzialnych za kontrole antydopingowe.
Testy przeprowadzane po walce, bazujące na próbce moczu to testy które nie są absolutnie w stanie złapać oszusta, łapią się na nie tylko idioci. Amatorzy którzy nie potrafią dokładnie rozplanować cyklu i wyliczyć czasu potrzebnego na wypłukanie świństwa z organizmu. Mamy więc przypadki Wacha który nic nie wie o żadnych sterydach i był nie winny do momentu gdy nie dowiedział się ile kosztuje próbka B, czy Guillermo Jonesa którego właśnie w takim teście po raz kolejny złapano na końskiej dawce furosemidu który może służyć do odwadniania i zbijania wagi, ale równie dobrze do szybkiego wypłukanie tego i owego z organizmu.
Nie chcę oskarżać młodszego Kliczki o doping, ale słowa Putza brzmią dość jednoznacznie. Kliczki badać nie chcemy! Dziwnie to brzmi z ust człowieka któremu z każdej kolejnej gali organizowanej przez K2 spływa pewien niewielki procent zysku.  Rzuca to również tak jak pisałem wyżej, pewien cień na Władimira, bo nie od teraz wzbrania się on od bardziej szczegółowych kontroli które odbywają się w trakcie przygotowań, obstając przy standardowych testach BDB. Jak widać idzie za rączkę z szefem tej organizacji, który może wiedzieć więcej niż się nam wydaje, a ta niefortunna wypowiedź może odsłaniać ciemną stronę obozów w Going.

niedziela, 22 czerwca 2014

Miał być mistrz

Mateusz Masternak, czyli człowiek który miał być wielkim mistrzem i następnym po Tomaszu Adamku polskim bokserem z którego będziemy dumni za granicą, niestety dziś wieczorem odłożył chyba na dość odległy czas te ambitne plany. Po dramatycznej walce i porażce z Youri Kayembre Kalengą, Masternaka czeka chyba dość długi rozbrat od boksu który może być pierwszym krokiem do uratowania jego kariery. Całe zło zaczęło się 5 października zeszłego roku, wtedy to Masternak poniósł pierwszą porażkę w karierze przegrywając przed czasem z Grigory Drozdem. Porażkę tę jednak można było tłumaczyć poważną kontuzją która utrudniała mu widzenie oraz błędami w przygotowaniu, zresztą po tym pojedynku nastąpiły zmiany w sztabie naszego zawodnika a rolę pierwszego trenera po Andrzeju Gmitruku przejął niedoświadczony w pracy na wysokim poziomie Piotr Wilczewski. Po tych wszystkich zmianach Masternak stoczył dwie walki ze słabszymi rywalami Sandro Siproshvilim i Stjepanen Vugdeliją, obie dość gładko wygrane lecz już w nich było widać jeden niepokojący sygnał, a mianowicie brak iskry. Dziś jak już wyżej wspomniałem popularny „Master” walczył z Francuzem Youri Kayembre Kalengą o pas tymczasowego mistrza świata WBA w kategorii cruiserweight a co za tym idzie pojedynek w niedalekiej przyszłości z pełnoprawnym mistrzem Denisem Lebedievem. Szansa dla Mateusza olbrzymia, rywal silny fizycznie lecz nienajlepszy technicznie,  mniej doświadczony, wydawało się, że idealny przeciwnik aby ładnie wygrać i wrócić na właściwe tory. Niestety, od początku pojedynku dało się zauważyć to co widziałem już w potyczkach z dwoma poprzednimi rywalami a mianowicie brak iskry, jeśli można zrozumieć obronną taktykę w pierwszych rundach w starciu z rywalem tego typu to już kompletnie nie potrafię zrozumieć braku ataku, Mateusz bił pojedynczymi ciosami, zero kombinacji tak jakby się bał. Idealnymi momentami w tej walce które pokazywały bierność naszego zawodnika były sytuacje gdy Kalenga przestrzeliwał prawe i o mało się nie przewracał, stał wtedy z opuszczonymi rękoma na jednaj nodze próbując złapać równowagę a Master pół kroku od niego czekał (!!) aż rywal doprowadzi się do porządku, za takie zachowanie w ringu zawodnika który przegrywa powinna z automatu wpadać jakaś pokojowa nagroda w stylu achievementu na konsolach. Masternak pokazał w tej walce jedno, kompletnie złamaną psychikę. Myślę, że Drozd wybił mu boks z głowy i zachwiał jego pewnością siebie a po błędach z wyborem nowego sztabu, który niestety zawiódł tak jak zawodnik a może i bardziej, nastąpił całkowity regres w boksowaniu, w psychice i w podejściu do obowiązków Mastera. Teraz może go uratować tylko dłuższa przerwa, następnie otoczenie się ludźmi doświadczonymi oraz psychologiem i powolny powrót na właściwą drogę, wiek jest po stronie Masternaka, ma on czas na spokojne poprawienie błędów, dojście do siebie i poukładanie sobie wszystkiego tak jak trzeba, aby przyszłość należała do niego.

niedziela, 25 maja 2014

Kilka słów o...

Lech po raz kolejny oddaje tytuł w ręce Legii bez walki, owszem można mówić o serii 5 zwycięstw i ciągłym naciskaniu Warszawiaków, ale jak to w przypadku Lecha, do czasu. Byłem święcie przekonany, że Poznaniacy nie wywiozą kompletu punktów z Gdańska ani nie wywalczą ich u siebie z Pogonią. Czemu ? Wszystkiemu winna jest osoba trenera. Mariusz Rumak, czyli człowiek który w każdym wywiadzie pozuje na osobę bardzo pewną siebie i mocno stąpającą po ziemi przegrywa WSZYSTKIE mecze gdy gra toczy się o coś i przez to presja wyniku jest duża. Oczywiście ktoś zaraz powie, że jednak wygrał w ESA 18 spotkań i zdobędzie najprawdopodobniej wicemistrzostwo. Racja, tylko warto zauważyć, że Lech wygrywa mecze kiedy nie ma presji, a gdy się ona pojawia hmm…? Eliminacje Ligi Europy = blamaż, Puchar Polski = blamaż, mecze w lidze gdy Lech grał na musiku = blamaż. Mariusz Rumak, jest człowiekiem którego fajnie się słucha, wygląda naprawdę na sympatycznego gościa z jasno określonym celem do którego realizacji zdaje się mieć wszystkie narzędzia, problemem tego trenera jest jednak brak mentalności zwycięzcy. Człowiek który nigdy w swojej dotychczasowej karierze na ławce trenerskiej nie potrafił ożywić drużyny i natchnąć w nią ducha walki przed istotnymi meczami, nie zasługuje na posadę w zespole z takimi ambicjami i odkąd będzie w klubie, będzie ten klub blokował w osiąganiu sukcesów. Tak więc do dzieła Panie Rutkowski, czas pożegnać Rumaka bo z nim nie pokonacie wyższej przeszkody.

 ******************************************************************************

Za nami finał Ligi Mistrzów. Znakomity mecz i fantastyczne zwycięstwo Realu. Ja jednak nie zamierzam poruszać tematu meczu samego w sobie tylko postawy ludzi odnośnie Atletico i Simeone. Od rana obserwowałem na Twiterze i w innych środkach przekazu absolutne rozpływanie się nad trenerem Rojiblancos jak i jego drużynom. Ile to było tekstów o tym, jakim to jest wybitnym szkoleniowcem potrafiącym zbudować coś z niczego. O tym jakim jest fantastycznym strategiem i taktykiem potrafiącym ustawić zespół kompleksowo przez co potrafią grać z każdym. Ogólnie przekaz był taki: Atletico nie jest faworytem, ale trzeba im kibicować. Simeone jest wybitnym trenerem trzeba przed nim klękać. Czytając to wszystko od razu zapaliła mi się czerwona lampka bo zaobserwowałem coś w rodzaju owczego pędu. Jeden napisał o wielkości bandy Cholo a drugi i trzeci zgrabnie podchwycili, a za nimi poszli już wszyscy. Nieliczni którym jeszcze mocne majowe słonko nie wypaliło szarych komórek podchodzili do meczu oraz samego Simeone z większą rozwagą. Oczywiście szanuje Argentyńczyka za to co robi i jakim jest szkoleniowcem, ale bez przesady. Jedno co mu się udało w 100% to wpojenie swoim graczom jednej ważnej rzeczy a mianowicie tego, że piłka nożna to ich pasja. I właśnie na tej pasji Atletico zagrało taki sezon jaki zagrało, ogrom żółtych kartek, chamstwo i ciągłe prowokacje rywali to znaki rozpoznawcze ekipy z Vicente Calderón. Nie ma w ich grze jakiejś wielkiej finezji, ot zwykła gra ludzi wychodzących na mecze i oddającym tam nie 100% a 200% siebie. Więc na drugi raz radzę wszystkim rozgrzanym najpierw zimny napój a dopiero potem komputer z dostępem do sieci.

 ******************************************************************************

Jedną z najbardziej irytujących rzeczy ostatnimi czasy jest płacz ludzi zajmujących się Ekstraklasą o to, że reforma miała dać emocje do ostatniej kolejki lecz świnie z Warszawy, Lubina i Łodzi szybko załatwili sprawę. Prym w tym narzekaniu wiodą ludzie z NC+ którym chyba nie w smak szybsze rozstrzygnięcia tylko i wyłącznie z uwagi na multiligę. Pragnę przypomnieć, że gdyby nie podział punktów Legia mistrzem zostałaby już 3 kolejki przed końcem a i spadek byłby klarowny również szybciej niż przed ostatnią serią gier. Więc zamiast narzekać skupcie się na rozwijaniu projektu multiligi i jak najlepszym jej przedstawieniu bo emocji faktycznie będzie już niewiele, ale jednak dobrej piłki może być zaskakująco dużo.

poniedziałek, 19 maja 2014

Cichy zabójca

Kładziesz się spać myśląc nad tym co zrobisz następnego dnia, snujesz plany, marzysz, może słuchasz swojej ulubionej piosenki, powoli zasypiasz nieświadomy tego, że muzyka którą słyszysz coraz ciszej jest ostatnim dźwiękiem jaki zarejestrujesz w swoim życiu, rano już się nie obudzisz. Dopadł cię cichy zabójca.
Ten krótki fragment ukazuje jak działa czad. Bezboleśnie i bezszelestnie potrafi zabrać to co najcenniejsze, życie. Ale co się stanie jak cichy zabójca przybierze inną formę i zaatakuje sport a konkretnie piłkę nożną ? I to w dodatku w kraju który kompletnie nie jest przygotowany na jego atak ?
Otóż odpowiedzi na te pytania dostajemy od czerwca roku 2006, gdy to Paweł Janas w meczu z Chorwacją który był ostatnim sprawdzianem przed Mistrzostwami Świata w Niemczech, niejako wypromował w kraju ustawienie 4-5-1. Oczywiście nie można powiedzieć, że popularny Janosik był prekursorem tego stylu u nas, a tym bardziej na świecie. Przypomnę, że właśnie w takim zestawieniu w 2005 roku Liverpool wygrał Ligę Mistrzów a i naszym drużynom klubowym zdarzało się tak grać w lidze czy europejskich pucharach. Niestety od 3 czerwca 2006 roku słowo „zdarzało” zostało zastąpione słowem „zawsze”. Od tamtego czasu drużyny klubowe jak i reprezentacja nie potrafią się rozwieść z tym schematem, ponieważ szare komórki trenerów zostały po cichu zabite pewnej czerwcowej nocy. Od tego czasu opiekunowie naszych drużyn uznają 4-5-1 za taktyczny geniusz, ustawienie którym grają wszyscy, jest bardzo elastyczne dzięki temu można zbudować wyważoną drużynę. W teorii to może i wygląda dobrze, w praktyce przez mierną wiedze naszych speców ugrzęźliśmy w jakiejś czarnej dziurze z której za nic w świecie nie dajemy rady wyjść.
O ile to co dzieje się w naszych klubach mało mnie interesuje, niech grają jak grają, w końcu ciężko coś zmieniać jeśli brak świeżego dopływu mądrych szkoleniowców. To już dobro reprezentacji leży mi na sercu. A tu niestety najbardziej odczuwamy skutki braku wyszkolonych trenerów, bo niestety jakimś dziwnym trafem osoby decyzyjne mają słabość do naszych rodaków na tym stanowisku. A oni zakochani w 4-5-1 nawet nie szukają innych rozwiązań taktycznych tylko wolą wypróbowywać każdego na każdej pozycji. Wygląda to trochę tak, jakby przy podpisaniu kontraktu jednym z punktów było grania zawsze tym ustawieniem. Jedynym który radził dobrze z tą taktyką był nie kto inny jak Leo Beenhakker, czyli przedstawiciel zagranicznej myśli szkoleniowej. Holender potrafił tak ustawić zespół, że mieliśmy piłkarza na 10 i na 9, co w obecnych czasach jest niewykonalne. Teraz ciągle szukamy rozgrywającego, próbujemy ustawiać na tej pozycji człapiącego i pisząc delikatnie, mającego wszystko w dupie Obraniaka, Mierzejewskiego który jedyne co potrafi to zagrać ze stojącej piłki, Majewskiego spalającego się w każdym meczu reprezentacji. Była szansa na młodych Zielińskiego i Wolskiego, ale oni bardzo mało grają we własnych klubach więc wypadli z reprezentacji, a z kolei obiecujący Masłowski jest kontuzjowany. O cofnięciu Lewandowskiego na pozycje 10 też nie ma co słyszeć, mamy takiego napastnika i szkoda byłoby go wyrzucać z pola karnego bo przecież tam strzela bramki, mówią kolejni selekcjonerzy czy eksperci piłkarscy. Problem jest taki, że nasza kadra nie potrafi grać w piłkę, więc Robert nie strzela a szuka gry właśnie w drugiej linii. Czy więc w takim wypadku trener nie powinien myśleć nad zmianą systemu gry ? A no powinien. I tu nasuwa się drugie pytanie. Czy potrafi ? Odpowiedź może być tylko jedna. NIE. Nasi trenerzy traktują przygotowanie taktyczne jak coś kompletnie niepotrzebnego, w końcu po co godzinami ślęczeć nad przygotowaniem zespołu do meczu skoro można grać po naszemu, czyli z pominięciem drugiej linii. Geniusz naszej taktyki, zagęszczamy środek pola a gramy z jego pominięciem. Mistrzem taktycznym wśród selekcjonerów ostatnim czasy był Franciszek Smuda. Pamiętam doskonale kuriozalne sytuacje gdy graliśmy w teorii na 3 napastników lecz Brożek i Sobiech byli skrzydłowymi. Zresztą pomysłem Franza na nieobsadzone pozycje było „rozdawanie” Polskich paszportów zagranicznym zawodnikom. Trener którego spuścizną jest Boenisch, Perquis i Polanski jest modelowym przykładem naszej szkoły trenerskiej. Następnych dwóch to Fornalik i aktualnie Nawałka, o ile były szkoleniowiec Ruchu nie skompromitował się doszczętnie, wymyślił Klicha na 8  i nawet za ostatnie mecze można go chwalić bo wszystko jakby układało się w niewyraźny co prawda, ale jednak jakiś obraz, to nasz obecny selekcjoner już pokazuje objawy zaczadzenia taktycznego. Adam Nawałka przed objęciem posady selekcjonera usilnie starał się wszystkich przekonać, że ma wizje i pomysł na tę drużynę. Jakie to nie padały słowa i zapewnienia, że wie jak wykorzystać Lewandowskiego (0 goli za kadencji Nawałki), że ma pomysł na zawodnika na pozycje nr 10 (potem na kolanach jeździł do Francji za Obraniakiem) czy, że ma koncepcje na lewą obronę (kompromitacja z 30 letnim Kosznikiem i „niewidomym” Marciniakiem a teraz powrót do Wawrzyniaka). Skończyło się jak skończyć musiało, rok pracy poszedł w piach a do eliminacji przystąpimy dzięki tchórzostwu i niekompetencji aktualnego (poprzednich zresztą też) selekcjonera góry przegranej pozycji.
Leo Beenhakker powiedział kiedyś odnośnie Rogera „wyjdźcie ze swoich drewnianych chatek” te słowa jak najbardziej pasują do dzisiejszych przedstawicieli polskiej myśli szkoleniowej. Zamknięci w swoich drewnianych chatkach, czadzą się własnym skażonym spojrzeniem na piłkę. Trzeba tylko liczyć, że nowe władze PZPN zajmą się szkoleniem nie tylko nowych trenerów, ale zadbają również o to, aby wyleczyć tych chorych. Przewietrzenie umysłu tzw. starej gwardii da nam szanse na to, że młodzi aby podjąć naukę nie będą musieli wchodzić do tych zaczadzonych pomieszczeń i truć swego umysłu już na starcie, zabijając tym samym swojego zapału do nowoczesnego prowadzenia drużyny.

czwartek, 15 maja 2014

Bez sternika pikujemy

Adam Nawałka w niedawnym wywiadzie dla Przeglądu Sportowego na pytania: Ile Adama Nawałki jest już w kadrze Adama Nawałki ? Był moment, że widzi pan to, co chce pan zobaczyć ? odpowiedział: Nie, jeszcze nie. Jeszcze nie mieliśmy czasu, żeby ze sobą popracować w optymalnym składzie. Nie ma drużyny, która zbiera się, przechodzi odprawę taktyczną i od razu gra na wysokim poziomie.
 Jak widać od czasów Beenhakkera PZPN obdarował nas trzy razy z rzędu selekcjonerami którzy permanentnie nie mają czasu aby zbudować zespół. Smuda dostał kadrę na blisko 3 lata i nie był to dostatecznie długi okres aby zbudować reprezentacje, choć trzeba Franzowi oddać, że narzekał dopiero w ostatnim półroczu kiedy ciśnienie w związku z Euro podnosiło się w zastraszającym dla niego tempie. Następny był Waldemar Fornalik, który nigdy wprost nie powiedział, że czas nie jest jego sprzymierzeńcem, ale jednak za swoje niepowodzenia w sprytny sposób winił właśnie małą ilością dni na spokojny trening. Teraz los a raczej prezes PZPN pokarał nas chyba największym prawdziwkiem wśród selekcjonerów w ostatnich latach.
Adam Nawałka objął drużynę narodową oficjalnie 1 listopada 2013 roku. Przed pierwszym meczem o punkty z Gibraltarem gdzie kadra powinna być już skonstruowana miał do dyspozycji 7 spotkań towarzyskich z czego tylko 4 było w terminach FIFA. Mamy maj, został jeszcze jeden sparing w oficjalnym terminie na który piłkarzy będzie trzeba ściągać z wakacji, więc jak to zwykle w takich sytuacjach, będzie to marny materiał szkoleniowy. Rok pracy został bezapelacyjnie zmarnowany co potwierdza sam szkoleniowiec mówiąc takie słowa jakie cytuje wyżej. Jeżeli jeszcze tej drużyny nie ma, to mamy jasny sygnał NIE BĘDZIE JEJ NA MECZE ELIMINACYJNE. Dlaczego ? Ponieważ jeżeli 6 spotkań nie starczyło to jak ma starczyć 1 w wakacyjnej oprawie ? W ciągu 6.5 miesiąca do kadry zostało powołanych 62 zawodników w tym aż 9 bramkarzy, liczby te absolutnie nie pokazują starań selekcyjnych lecz kompletny chaos w pracy.
Zresztą z chaosem i brakiem koncepcji nie spotykamy się w przypadku tej ekipy tylko przy powołaniach, w grze również widać typową rękę polskiej szkoły trenerów, potwierdza to dziś Michał Żyro który dla Rzeczpospolitej mówi tak: Kiedy wchodziłem na boisko, trener powiedział mi: graj tak jak lubisz, po swojemu. Próbowałem, ale w reprezentacji tak się nie da. Niemcy, mimo że spotkali się pierwszy raz w takim składzie, lepiej rozumieli się między sobą, ponieważ tam wszystkie reprezentacje grają podobnie. Tego wymaga związek. U nas tak nie jest, więc poznajemy się dopiero na boisku. W Legii, kiedy jestem na skrzydle, mogę w ciemno podawać w określone miejsce, bo wiem, że tam będzie Miro Radović. A w reprezentacji nie ma nikogo takiego, więc muszę liczyć na siebie. Nim się zorientuję, gdzie jest najlepiej ustawiony partner, przeciwnicy zdążą się ustawić i o zaskoczeniu nie ma mowy. Mam wrażenie, że to jest problem wielu zawodników reprezentacji. A schematy są w piłce potrzebne.
Chłopak całkowicie zmiażdżył profesjonalizm trenera jednym wypowiedzianym zdaniem. Słowa Michała jasno pokazują, że Adam Nawałka nie nadaje się na selekcjonera i zatrudnienie jego osoby na to stanowisko to całkowite nieporozumienie. Reprezentacja pod jego wodzą już całkowicie straciła na prestiżu, ilość powołań sugeruje, że nie trzeba się starać, wystarczy być a selekcjoner kiedyś cię dostrzeże. Z powodu braku czasu na treningi styl gry opieramy na zasadach podwórkowych, czyli graj jak lubisz, przez co oglądanie meczów kadry to teraz katorga a nie przyjemność. Jestem pewny, że żaden inny trener nie zmarnowałby w taki sposób praktycznie wszystkich prób na ułożenie zespołu, o zmianie systemu gry już nie mówiąc. Brak stworzenia zwartej i wykrystalizowanej grupy powiedzmy 19 osób odbije się  nam czkawką w eliminacjach, gdzie wyjdą wszystkie braki tej drużyny. Bo czy Lewandowski wie, kto będzie go obsługiwał podaniami zza jego pleców ? Nie. Bo oprócz nieustannego dawania szans Obraniakowi na udowodnienie czegoś, trener nie poszukał alternatywy mimo ilości sprawdzonych graczy, bo przecież lepiej szukać gości nr. 4 na pozycje stopera czy defensywnego pomocnika niż nr.1 na lewą obronę czy pozycję rozgrywającego. Dotychczasowa praca Adama Nawałki pokazuje, że dawania kadry ludziom bez sukcesu to nieporozumienie, zachłyśnięci funkcją jaką piastują zatracają całkowicie zdolność zdrowego rozumowania wpuszczając naszą reprezentacyjną piłkę w coraz większy dół. Choć jestem pewny, że dobry zagraniczny trener potrafiłby ją wyciągnąć na powierzchnie dość szybko, a wszystkim mówiącym, że zagraniczny nie zna realiów przypominam jedną liczbę…62, ktoś kto korzysta w tak krótkim czasie z takiej ilości graczy nie tylko nie zna realiów, ale również nie zna się na własnej robocie. Chciałbym aby jeszcze przed eliminacjami prezes PZPN przejrzał na oczy, bo bez sternika pikujemy i to już od 2009 roku.

izzyKONTO