piątek, 9 maja 2014

Reforma ligi, czyli sami robimy sobie gnój

Przed wejściem w życie reformy ligi, wszystkie osoby które były za nią odpowiedzialne jak i tacy którzy byli ogólnie za, jako głównego argumentu na jej korzyść używali zwiększenie atrakcyjności ligi w jej końcowym fragmencie. Konkretnie chodziło im o 7 ostatnich kolejek sezonu, kiedy już znany będzie podział na grupę mistrzowską i spadkową, mecze dzięki podziałowi punktów będą faktycznie o dużą stawkę a co za tym idzie emocje będą większe.

Za nami dopiero 2 z 7 dodatkowych meczów, ale już teraz można bezapelacyjnie stwierdzić, że piłkarze jak i działacze swoim postępowaniem całkowicie kładą idee zmian na łopatki. 16 spotkań których równie dobrze mogło by nie być. Ilość meczów gdzie jakaś drużyna ma wynik konkretnie w dupie jest zatrważający. Te dodatkowe 7 kolejek to walka pomiędzy Lechem a Legią o mistrzostwo, która z racji pokaźnej przewagi Warszawiaków, tak naprawdę może być ekscytująca dopiero w 7 serii spotkań, oraz pojedynek Widzewa, Zagłębia, Podbeskidzia i Piasta o utrzymanie, z którego ekipa z Bielska de facto już wypadła. Patrząc na frekwencję na stadionach, chyba nikogo nie interesuje pojedynek ślepego z kulawym o miejsce 3, które z racji, że daje puchary a więc długą i męczącą podróż po zapewne ostre smaganie batogami przez jakiś pasterzy z Kaukaskich gór, jest przez kluby omijane szerokim łukiem. W grupie spadkowej również poza wspomnianą wcześniej czwórką a właściwie już trójką, reszta klubów z gracją garbatej baletnicy tanecznym krokiem walczy o 9 miejsce. Piłkarze którzy w zdecydowanej większości zdają sobie sprawę z tego, że powinni być już na wakacjach grają tak jakby już łowili ryby na Malediwach. Oczywiście za ten stan rzeczy nie odpowiadają głównie zawodnicy, którzy mogą odczuwać zmęczenie. Jestem przekonany, że duża ilość ludzi od przygotowania fizycznego po raz pierwszy musiała zmierzyć się z problemem, naładowania baterii swoich podopiecznych na większą ilość spotkań. Winę ponoszą również kluby, które nie dostosowały swoich kadr do nowych realiów. Mamy więc zdecydowany wysyp młodzieży z którego wielu komentatorów jest nader szczęśliwa, szkoda, że nie zauważają oni tego, że ta młodzież przy normalnych przygotowaniach klubu do dłuższego sezonu nie powąchaliby Ekstraklasowej murawy nawet na minutę. Są po prostu za słabi aby grać na tym poziomie. Niestety podejście w stylu, wejść do 8 i zapewnić sobie spokój a potem jakoś to będzie, jest za bardzo widoczne. Całą idee reformy popieram, jednak mentalność naszych prezesów, dyrektorów sportowych i ludzi zarządzających polskimi klubami (z małymi wyjątkami) kładzie ją spać już w momencie kiedy pierwsze promyki słońca wychodzą zza horyzontu. Ludzie którzy są gotowi gnoić gracza za to, że nie chce podpisać nowej umowy i zsyłają go do rezerw nie są wstanie nowocześnie zarządzać drużyną i przygotować ją wraz z trenerem do nowych realiów.

Z tych wszystkich powodów, całościowy odbiór reformy po pierwszym sezonie może być mylny. Działacze i piłkarze krytykujący ten system powinni w pierwszej kolejności spojrzeć na to, co oni uczynili, aby był on jak najlepszy. Czy zawodnicy  w sezonie zasadniczym grali o 3 pkt czy w głowie mieli już to, że i tak im te punktu podzielą ? Czy działacze zapewnili trenerom pieniądze na wzmocnienia, aby stworzyć im drużynę która w różnych częściach sezonu będzie mocna i solidna ? Czy kibice, którzy tak mocno identyfikują się z własną drużyną zza monitora, wspierali ją na stadionie w każdym meczu ?

Wprowadzanie reformy i jej sukces nie leży po stronie Ekstraklasy S.A a po stronie ludzi których ta zmiana dotyka. To oni muszą odnaleźć się jak najlepiej w nowej rzeczywistości i pokazać własne ambicję. Ale czy chcą ? Czy czasami prowadzenie klubu i gra w nim przed reformą nie było łatwiejsze ? Patrząc na tych których reforma dotyka, sądzę, że ich życzenie gdy widzą spadającą gwiazdę brzmi: Stare, wróć !!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

izzyKONTO